Czas na prawdziwe piwo tylko co właściwie powinno zawierać to prawdziwe piwo w kolejności od "najważniejszych":
1 Woda - mówi się że najważniejszy składnik, to od danego naturalnego ujęcia najlepszej wody i jej miękkości/twardości zależy czy dane piwo jest tym właśnie piwem i dlaczego np. pilzneński prazdroj jest taki legendarny. Ale, ale właśnie legenda to bardzo dobre określenie na ten temat - bowiem wodę można totalnie zmieniać (już nie wspominając że jakość wody często sama zmieniła się na przestrzeni lat) , zmienia się jej twardość, jej skład mineralny i tak robią właściwie wszystkie browary, no chyba że któremuś mniejszemu się nie chce bo się przypadkiem wstrzelił. Tak więc legendarne ujęcie to tylko legendy, ale jakże to ładnie brzmi... prawie tak ładnie jak daty sprzed kilkuset lat w folderach reklamowych browarów.
2 Słód, prawdziwe piwo może nie mieć w sobie nawet chmielu, słód musi mieć. Słodowania to bardzo ważny dział w browarze, czasem słód może być nawet suszony powierzchniowo na klepisku i wtedy leży sobie spokojnie na dużych placach w np. browarze Ferdinand, ale to tylko takie czasem, nawet bardzo, bardzo czasem... bo po co komu słód. Dobry słód jest drogi! Najlepiej wpierdzielmy tanią kukurydzę lub jeszcze lepiej syrop glukozowo-fruktozowy z którego wyjdzie więcej otumaniającego alkoholu dla żulerskiego napoju bogów niż z tradycyjnego słodu. Wspomniałem we wcześniejszych postach o używanym w Czechach pojęciu plato - stopień plato przypisany do danego piwa to tłumacząc najprościej jak się da zawartość w nim ekstraktu, to od tej "esencji' piwa zależy wyrazistość jego smaku i zawartość alkoholu w nim. Te dwie sprawy są ze sobą logicznie połączone oczywiście jeśli się przy nich sztucznie nie majstruje (jak w przypadku tzw. piwa bezalkoholowego). Dodawanie dodatkowego alkoholu do piwa to fikcja z prostej przyczyny - sam alkohol jest na tyle drogi w wytworzeniu że nie opłaca się nim jeszcze dodatkowo wzbogacać taniego piwa, jeśli ten alkohol w tym "piwie" "sam" znaczy za pomocą przyspieszaczy z syropku powstaje. Choć w tym miejscu dziwna się wydaje opowieść mojego kolegi który swojego czasu jeździł po alko-hurtowniach sprzedając pewien "piwny" wynalazek, który się podobno rozwarstwiał na alkohol i resztę i zalecał miąchanie puchami raz na jakiś czas w magazynie - do dziś nie mogę pojąć co w nich mogło się znajdować
3 Chmiele czyli w uproszczeniu taka przyprawa do piwa, a także wszelkie inne przyprawowowe-wynalazki. W namolnym mieszaniu nimi, dodawaniu 20 na raz i oczywiście koniecznie w nieprzyzwoitych ilościach przodują (i to na świecie!) nasze tzw. kraftowe małe browary. W myśl staropolskiej magnackiej (ale jakże zaściankowej) tradycji dodam do mięcha tyle drogich przypraw przywożonych statkami z Nowego Świata i dalekiej Azji by mym gościom gały z orbit z wrażenia (i ów przewalenia) wyszły BO CO?! MNIE NIE STAĆ!? To jest właśnie główne założenie naszej tak zwanej pożal się boże krajowej rewolucji piwnej. Gdzie piwo uda się albo nie uda, powtórzy albo nie powtórzy, ważne by się prześcigać z innymi na głupie składy i równie kiczowate etykiety też, no i by dać cenę (między innymi przez to) x3 - wtedy na pewno każdy szanujący się hipster kupi naturalnie zmęczoną BUTELKĘ, no chyba że wejdzie do hipsterskiego multitapu gdzie na 30 albo lepiej 50 kranach będzie zalegać (przez dziecinne wręcz zaburzenie proporcji między ilością oferowaną, a na bieżąco konsumowaną) 3/4 zleżałego piwa i ów super koleś kolejno każdym z tych wynalazków się uraczy - bo przecież taki lager dla pospólstwa jest taki niemodny... (jak nie przegięcie w jedną stronę, to przegina w drugą - nasza narodowa norma).
No dobrze trochę się zagalopowałem w stronę naszych kraftów, więc wróćmy do dużych browarów: kiedy już rozcieńczymy miejską kranówą dodany bardzo mocny koncentrat, kiedy kukurydza czy syrop glukozowo-fruktozowy udaje słód i pieniążki są w kieszeni, kiedy doda się wszelkich potrzebnych przyspieszaczy, kiedy drożdże czyli jedno komórkowe grzyby (a więc jakby nie patrzeć organizmy żywe) są przygniecione kolejną atmosferą cieczy nad sobą w przesadnie wielkim zbiorniku, wtedy po tzw rozlaniu w butelki ... ops przepraszam prawdziwe piwo musi przecież leżakować zanim to nastąpi, leżakuje ono w zależności od swojego rodzaju, dla pilsa minimum trwa 30 dni. Więc butelki sobie jadą tirem po naszej długiej i szerokiej krainie, (drogi na szczęście zrobili więc już mniej trzęsie), potem stoją na słońcu na palecie, potem w hurtowni gdzie myszy szczają, (szczególnie lubią puszki więc środki odstraszające je są w akcji) potem w sklepie bez lodówki, (albo w lodówce, ale bez chłodzenia bo prąd teraz drogi i się nie opłaca sprzedawcy a uj go obchodzi że tego prądu we wcześniejszych fazach przygotowania piwa poszło x20), może też się znaleść w knajpie na brudnym kranie i czekać w dziwnej cenie na swojego konesera, jeśli nie, to jednak w tej butelce czy puszce trafia na stolik między telewizorem, a kanapą Ferdka i Waldka.
Bo czym jest tak naprawdę to prawdziwe piwo - prawdziwe piwo to LUDZIE, ludzie je tworzący (i ich pasja), ludzie je sprzedający (i ich uczciwość) i ludzie je pijący ( I ICH ŚWIADOMOŚĆ), ale o tym szczegółowiej (choć krócej niż dziś) będzie następnym razem.
"Więc..... Niektórzy ludzie chcą zniekształceń, aby ich instrumenty brzmiały lepiej. Inni chcą minimalnych zniekształceń, aby wyraźniej słyszeć zniekształcenia z instrumentów. Muzyka jednego człowieka jest hałasem innego człowieka......."