1) wikary Tadeusz. przygotowywał mnie do I komunii świętej. generalnie pijak. kumplował się z moimi rodzicami, zwierzył się ojcu, że kapłaństwo to przez przypadek - był w wojsku, narzeczona puściła go kantem to w ramach obrazy na świat poszedł do seminarium. tak lubił gorzałę, że czasami zawalał katechezy. miał z tego powodu problemy u biskupa - odwołał go za kilka lat z pierwszego probostwa, mianował kapelanem przy jakimś malutkim zakonie. kiedyś Tadek wracał od kolegi z meczu - już w liceum byłem. nadźgany jak szpadel, nie wyrobił w zakręcie, fura do kasacji, on na OIOM, ale się wylizał. zginął marnie - zabił go samochód, szedł poboczem po ciemku, ponoć był trzeźwy (szedł, bo po wypadku policja "lejce" mu zabrała)
2) po Tadeuszu był Leszek - jako ministranci nadaliśmy mu ksywkę Walenty, bo wracając po pijaku z Walentynek też stracił prawko
3) kilku wikarych później był Zdzisław - dobry, ale niezwykle prosty człowiek. kiedyś zabrał nas ministrantów na mecz do Płocka z klerykami - wlaliśmy im kilkanaście do zera, bo Zdzisław chwilowo do grona ministrantów dołączył też kilku kolegów z klubu, w którym ja i kilku ministrantów graliśmy. taki drobny grzeszek

4) po Zdzisławie był wikary z odchyłkami psychicznymi - mało go znałem, bo to już był czas studiów, ponoć skończył w zakładzie zamkniętym, nie znam szczegółów
5) chwilę przed proboszczem Stanisławem i katechetką Elą był proboszcz Jan - pisałem o nim, facet z doktoratem w Watykanie, zesłany kilka lat przed objęciem mojej parafią do dziury zabitej dechami za to, że postawił się biskupowi. na niego złego słowa nie powiem - świetny facet, świadomy kapłan, doskonały gospodarz w parafii. perła wśród znanych mi księży - ofiara hierarchy, mógł iść w godności, ale uczciwość nie pozwoliła mu na dworze biskupim trzymać jęzora za zębami. dziś emeryt.
Żeby nie było, że mam traumę z rodzinnej parafii - u mojej żony w rodzinnej wsi (inna diecezja) był fantastyczny proboszcz. góral spod Żywca. mała parafia, ale nie przeszkadzało to proboszczowi jeździć nówką mercedesem. plebania ruina, cmentarz nędza, kościół brudny i nieogrzewany, ale merol w garażu stał. ponoć pytał policjanta, czy jak mercedesa podłączy do prądu, który zabije potencjalnego złodzieja, to pójdzie siedzieć. ot taki chrześcijanin świadomy wielbłąda w uchu igielnym czy jak to tam szło... lubił zwiedzać świat - sam słyszałem, jak opowiadał z ambony, że go "kurwy w Bangkoku goniły". nie żyje już, mogę opisywać... miał wikarego. który zaprzyjaźnił się z moimi teściami. odwiedziny, imieniny itp. ponieważ nie podobało mu się co wyprawia proboszcz - popadł z nim w konflikt. biskup go przeniósł na inną parafię, już do dużeeeego miasta, miał styczność ze studentami, zaczęły się godności diecezjalne itp. dawał nam ślub - żona i teściowie nie chcieli w swojej parafii jak każe tradycja, bo wstydzili się proboszcza brudasa i materialisty. niezłe jaj były z kwitami do ślubu - normalnie płaci się tzw. "półślubek" - połowę stawki za ślub żeby dostać kwit pozwalający na ślub poza parafią. no ale ja musiałem wybulić pełną stawkę... na szczęście mój proboszcz Jan (pkt 5. powyżej) nie wziął od nas za sporządzenie protokołu do ślubu nawet grosza - ojciec mój pracował w urzędzie gminy i pomagał Janowi przy różnych robotach parafialnych - takie normalne zbratanie władzy lokalnej i kościelnej w małych miejscowościach to norma wśród normalnych ludzi - więc Jasiek potraktował nas po koleżeńsku i kosztowo jakoś się spięło... ślub wzięliśmy, przyjaciel domu moich teściów się sprawił, niestety dziś nie jest już księdzem - został wydalony z biznesu ponoć za skłonności do młodych chłopców, cały czas trwa jego proces przed sądem cywilnym. teściowa i teść się zarzekają, że to dęta sprawa, bo naraził się biskupowi podczas budowy kościoła jak został w końcu proboszczem (nie korzystał z firm rekomendowanych przez otoczenie biskupa... chciał tanio i po gospodarsku...) - jaka jest prawda nie wiem, czekam na koniec procesu.
tak, pewnie pomyślicie Koledzy, że konfabuluję, sam się dziwię ileż to "pereł" spotkałem w moim czterdziestosześcioletnim życiu... honorem ręczę, że to sama prawda... i proszę się nie dziwić, że na podstawie powyższego jestem, delikatnie rzecz ujmując, sceptyczny wobec tej instytucji...