Mawis pisze: ↑24 lis 2023, 07:18
pokrętne są myśli Twe...

Nie, ale jak tęsknisz za tego rodzaju poetyką, to znam tu parę osób i gdy tylko Woj otworzy jeden z wątków, mogę Ci je wskazać.
hehe.
Mawis pisze: ↑24 lis 2023, 07:18
Mialo być zwierzę domowe
W przyrodzie to Maćku nigdy nie możesz być pewien co tam komu się uważa.
Swego czasu jak byłem piękny i młody zdarzyło mi się schodzić z jednej nie małej góry samotnie, bo byłem chory i szybko musiałem się znaleźć w cywilizacji jako takiej, a przede wszystkim stracić wysokość. Szedłem w śniegu solidnym dość, ot takim powyżej pasa ale na szczęście to był puch świeżego opadu. Dolina się nazywa do dziś Marsyangdi i jest mocno wcięta i zdecydowanie dzika.
Jak zwał, tak zwał, długa jest cholera i w górnej części niezamieszkała. Się Panie sprężyłem na maksa co by przed zmrokiem zejść poniżej granicy śniegów, bo to oznaczało życie po prostu. Rzutem na taśmę udało mi się zejść do koryta stromego potoku z ogromnymi głazami, a woda była śladowa i zamarznięta. Pomyślałem sobie, jest Q dobrze i gdybym miał fajki to pewnie bym zajarał po katolicku jak dorosły mężczyzna, choć kraj był mocno innego wyznania, że aż trudno się w tym połapać. No nic fajek nie miałem, ale potok doprowadził mnie lasu rododenronów, a trzeba Ci wiedzieć Maćku, że to jakoś maj był przed monsumem i te cholery akurat kwitły. Czerwone, różowe i głównie białe, spadały na ziemię, ścieląc się kobiercem wielu kolorów i nie wiadomo było jak przejść by ich nie deptać. Kwiatów po kostki, a fajek brak! Proza. Zwykła i dotkliwa.
No nic. Wstąpiłem na ścieżkę, spojrzałem na działon..tegoż potoku i nic. Nie mam szans na dojście do pierwszej wioski. Trzeba będzie się zacząć rozglądać za biwakiem, co by dupa nie zmarzła i ugotować się wodę dało. Ze dwie tytki herbaty jeszcze miałem i trochę witamin C, to się opierdoli na kolację, pomyślałem i lulu do brzasku jak ten królewicz jakiś z bajki.
Idę jeszcze trochę i pacze, pacze, a tu szałas Panie! No spory nawet jak na szałas niby pasterski i strumyk żwawo sobie pluska wartkim nurtem. Uff.. ludzie!
Podchodzę i z daleka drę ryja: Namaste! Składając dłonie jak do pacierza co Dzidek Wojciech (ten od Legionów, tata mojej Mamy) mnie nauczył dawno temu. Namaste, takie Szczęść Boże po naszemu lub Krist Got po krzyżacku w narzeczu Austro Węgierskim.
[Nanasteii] z przeciagłą końcówką słyszę, znaczy można podejść bezpiecznie.
Jest dobrze.
Szałas, dwa obszary podzielone jakby płotkiem w środku, a tam mężczyzna.. lokals jakiś i dzieciak około sześcioletni. Wieczór już i zmierzcha.
Zdejmuję plecak. Ulga. Uruchamiam swój akdemicki angielski i pytam czy mogę przysiąść i zanocować skrajem.
Gość rzuca parę słów w niezrozumiałym dla mnie języku. Aha mówi tylko po Nawarsku, pomyślałem, ale uśmiecha się w kodzie międzynarodowym i czytam w jego oczach jakby tekst:
"Usiądź wędrowcze, a odpoczyń sobie, przeca widzę żeś wyrąbany jak chodnik w prozie Morcinka. Pokój z tobą".
No to się rozglądam za tym pokojem i jest drugie pomieszczenie za tą drabinką z faszyny, w nim dwa Yaki młode sobie postękują. Chłopiec i dziewczynka. Zgadnijcie po czym poznałem?
Wyciągam karimat i śpiwór, i moje witaminy C.. no o czymś gospodarza trzeba poczęstować. Widzę zaskoczenie w jego oczach i po Navarsku gest - nic nie trzeba. Dostaję herbatę po lokalnemu. Znaczy tija się to nazywa i jest z solą i masłem z mleka jaczego, jest też wersja z cukrem ale nie marudzę. Pije i spać wedle Yaka tego czystszego jak mi się zdawało.
Rano wstaję, rozglądam się po sypialni. Hm.. Yaki jeszcze śpią, ale gospodarz już na nogach. Szybciutko się zbieram, bo droga daleka jeszcze, a już brzask jak nie wiem co.. i nie chcę żeby gościu sobie pomyślał, Eauropejczyk pewnie.. śpioch jakiś. Zapijam serwatką i wyciągam parę monet miejscowych by za gościnę podziękować, ale właściciel posesji odmawia gestem i uśmiechem, który zdaje się mówić: Idź w pokoju, być może kiedyś ja będę potrzebował Twojej gościny.
Idę.
Idę dalej. Jest dobrze po paru kilometrach widzę niskie zabudowania górskiej szkoły, a po drodze mijam dzieciaki roześmiane idące w jej kierunku. Wszystkie wołają do mnie Namaste i give me your stick.. Znaczy cywilizowane. Co szkoła to szkoła! Może we wsi jest jakiś medyk i sklep z fajkami, a może chociaż tragarza sobie wynajmę, bo już nie daję rady plecakowi tyko on mnie. Eh przygoda dopiero się zaczyna!
No co powiesz Maćku? Czy Yak to zwierzę domowe? Świat jest spory. Nie ma letko'
OK, podpowiedź będzie do kawy porannej. Zwierzak z fotografii mały nie jest, ale jakoś specjalnie wielki też nie. Album jest wielki i kultowy. A gość na okładce miał mieć chmury w oczach, ale nie ma.