Red, moja faworytka. A kiedy koncert? Masz bilety?Myszor pisze:W przygotowaniu do koncertu we Wrocławiu
Ja i moja Red.
Kiedyś jak nie było u nas szerszego dostępu do informacji muzycznych, to myślałem, że Starless jest na płycie Starless and Bible Black, no bo logiczne przecie.
Ściągnąłem LP od kumpla zza żelaznej kurtyny, wysłałem w zamian podwójny, nowy long Brakoutów z tłoczni Pionki, odczekałem grzecznie 3 tygodnie na cle, złożyłem pisemne oświadczenie w lokalnym komisariacie milicji, że płyta to materiał edukacyjny (co zresztą kolega napisał Panom na opakowaniu po polsku żeby ich nie stresować trudnym słowem) oraz, że nadawca to krewny w dalekiej linii, która błąka się po świecie i kombinuje jakby tu wrócić do naszego, ówczesnego dobrobytu (nie wrócił do dziś).
Poczekałem 2 tygodnie na wydanie paczki i już po chwili wpadłem do domu otwierając pakiet na schodach. Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że tego tu nie ma! Napisałem do kumpla, że zonk i to raczej Starless to na innej płycie albo nasze służby wykasowały mi najlepsze nagranie.
Kumpel odpisał, żebym wpadał do niego jak najszybciej to razem poszukamy i będzie git, bo u nich wszytko jest.
"Kupisz Se razem z prawdziwym gramofonem. Bierz paszport, kupuj wycieczkę zagraniczną i czekam na Ciebie w porcie. Najpierw wbijemy na piwo.. no może dwa, a potem balujemy w Records Store do białego rana".
Odpisałem mu, że spoko. Już się pakuję i jak za dwa lata mi odblokują karencyjny paszport, to się melduję ze szczoteczką do zębów i Breakoutami pod pachą u niego w porcie. Nic więcej nie planowałem zabrać oprócz zapalniczki radzieckiej Ronson po Ojcu, bo kumpel mi napisał: Nic nie zabieraj "u nas Se wszysko kupisz i tanio. Robote ci już załatwiłem i płacą twardymi, bo u nas nie ma innych.To napieraj. Czekam".
No jak czeka, to czeka. Spoko, bo kumpel zacny, wiedziałem, że poczeka ile trzeba. Odczekałem te 2 latka, bo przecież rok nie wyrok. Wbijam po paszport, a oni kładą dokument na ladzie i pytają: Po co Pan chce jechać do Stanów Zjednoczonych? Ja: Bo mnie stać (szczoteczka i Breakouci w reklamówce) i płytę Red sobie chciałem przywieźć, jak będę wracał. Nie jest zakazane. Red to w tłumaczeniu czerwień.
Aha. Pokiwali łbami ze zrozumieniem!
Oni na to: A będzie Pan wracał (?), bo mamy informację, że w korespondencji zagranicznej napisał Pan.., No sam Pan wie co Pan napisał i nie bylibyśmy z tego tacy dumni na Waszym miejscu (przeszli na liczbę mnogą, nie wiedzieć dlaczego? - wyjeżdżałem sam czyli w liczbie pojedynczej, coś chyba nie teges, trochę się zmartwiłem, kurcze mówią do mnie w tym swoim slangu po kreolizacji, o co psim juhom chodzi?).
No ale nic. Robię dobrą minę do złej gry i zerkam pożądliwie na niedbale rzucony na biurko nowiusieńki paszport. Czuję jak mi płynie pot po plecach, a tu kurczę styczeń -18 na dworze (w Krakowie na polu akurat, bo to było..), a u nich w komisariacie około plus 2. Oni siedzą jak te byki czerwone na pyskach w rozchłestanych koszulach i zapijają herbatą po góralskiemu, bowiem wódą cuchnie w całym komisariacie. (ale) Może to taki ich naturalny zapach. Służbowy przecież. Red było nie było. O ile zapach może mieć kolor, to ich jest na pewno w tym.
Taki gruby jeden się zaciągnął sportem bez munsztuka i puszczając koślawe kółko dymne, spojrzał na mnie spode łysego łba, jak na gówno i bełkotnął: Dobra synek zabieraj dokument i spierdalaj. Tylko pamiętaj On nie jest twój, On jest nasz tak jak i twoja dupa. Wypad.
Ufff, podziękowałem (a jakże z obrzydzeniem), ale co mi tam. Nie takie kasy się pruło, jak jeszcze mój kumpel, ten z Ameryki był w kraju i chodziliśmy na łyżwy w podstawówce i potem podglądać dziewczyny jak się przebierały na WFie. Było ryzykownie, bo podobały nam się te same sztuki. Łanie ehh, łza się w oku kręci ale to inna bańka.
Wybiegłem szczęśliwy z komisariatu, mając pewność, że to ostatni raz. Jak Bóg da!
Spakowałem reklamówkę w lewą rękę i jeszcze dorzuciłem kostkę do gitary, bo kumpel pisał, że gitarę "też Se kupisz koło mnie w sklepie na rogu i to gipsona, chyba że wolisz inną".
Nie wolałem! Kupiłem Gibsona J-45 w limitowanej, numerowanej edycji wprost z Bozeman w Montanie. Akustyk, bo na piec chwilowo mnie nie było stać, ale to chwilowo tylko. No, tam wtedy robili, bo Kalamazoo już się zamknęło na amen. Takiego wtedy to u nas nawet Tadek Nalepa nie miał, a wiadomo, że miał najlepsze gitary w PRLu. Ja teraz generalnie znaczy potem, byłem.. hm.. czułem się jak Nalepa albo i sam Kozakiewicz Dariusz niejaki w tych solówkach. Eh.. Breakouci moja miłość. Teraz jechałem do Rolling Stonesów, Jimiego i Milesa. Miałem fart.
Wsiadłem na statek i potem wysiadłem. A jakże, ale w Nowym Jorku. Mieście, gdzie podobno w owym czasie wszystkie sklepy to były Pewexy, jak mi kumpel napisał w liście. No cóż.. chciałem to zobaczyć i puścić trochę kasy w sklepach z winylami, jak już coś zarobię.
Wiedziałem, że się odnajdę w tych Peweksach ichniejszych bez problemu (bo kupowałem za bony płyty w naszych), bonów do ameryki nie brałem, bo Czechu napisał, że u nich nie chodzą i i tak by nie wiedział jaki jest kurs.
A co mi tam w razie czego postawię pytanie, bo znałem język pomny przestrogi Ojca: "Daru język wroga należy znać". Zawsze mawiał szczerząc zęby w uśmiechu gdy po cichutku słuchał rozgłośni BBC na naszym radiu marki Ewa niehajfi i odpalał Ronsonem sovieckim (co teraz siedział u mnie w kieszeni obok dyplomu z uczelni i prawa jazdy, zabrałem też kartę pływacką, nie wiedzieć po co, bo kumpel napisał, że u nich w tej Montanie nie ma morza) fajek marki Femina.
On mnie nauczył języka od maleńkości, a jego, jego ojciec czyli mój dziadek, bo wiedział, że kiedyś nam się to przyda. I bardzo w to wierzył. Trochę mnie to wkurzało, bo w szkole miałem francuski i rosyjski oczywiście, a tu zamiast grać w piłkę po lekcjach to jakiś inny język i ojciec był nie ubłagany: "Są błędy w gramatyce Daru. Dziś nie ma terningu w koszykówkę".
Kurwa mać. Na terningu miała być Elunia.. to może zaważyć na moim przyszłym życiu i planach rodzinnych, a nawet prokreacji. Trzeba się wziąść w garść, żeby się Ojciec nie czepiał.
No nic płynę tym oceanicznym autobahnem do kraju highwayów. Nic nie sms`uję do kumpla, bo jeszcze nie wymyślili komórek. Wysiadam z tego dużego statku na pirs pasażerski już po odprawie, a na nabrzeżu stoi Chester z kłakami do ramion i tym swoim szelmowskim uśmieszkiem, i..i czarną okładką pod pachą,
(Czesiek sobie zmienił na niby amerykańskie imię, bo tu łatwiej o wymowę podobno). Robimy niedźwiedzia po chruszczowskiemu i Chester powiada:
"wiedziałem, że Cie wypuszczą Daru, na chój im młody prawnik, jak oni nie przestrzegają prawa hehe, to jest ten King Crimson co wymarzyłeś, Red jak Twój/Nasz stary, kochany kraj".
Ja na to: "Masz tu te placki ziemniaczane od Swojej mamy Głąbie, bo tu podobno nie umieją ich zrobić" i wciskam mu tę utłuszczoną tytkę, co jej strzegłem jak jakiejś relikwii po drodze i trzymałem zaraz przy koi. No wiadomo to dla najlepszego kumpla z podstawówki. Wspólne palenie petów w piwnicach kamienicy na muranowskim Mirowie zobowiązuje do końca życia. I tak trzymam. Zawsze.
Zabieram Red pod pachę z czcią nabożną. Kurde. "Silt" USA jak w mordę strzelił, ale mi chłopaki będą zazdrościli! W końcu mi się należy. Zapracowałem.
Jedziemy do Montany. Podobno jutro na konie, a na pojutrze Czesiek ma dwa bilety na Grateful Dead, bo grają u niego na Uniwerku czyli w robocie. On jest jakimś już adiunktem niby i mówi, że ja też będę, bo jak zwał tak zwał, ale nieźle płacą i to zielonymi pieniędzmi. Prawdziwymi. To rok czy dwa powinienem wytrzymać.
No, brzmi całkiem dobrze. Nie wiem co to ten adiunk ale mi wszystko jedno. Mam Red! (a nie jestem już w red, taka Trick of the Tail mi wyszła).
Reszta jest poezja.
Do Utah też się mamy harnąć na wspin Cześkowym niewygodnym Defenderem, bo chciałem zobaczyć jak mi idzie w tych słynnych rysach off with piaskowcowych, a piszę bo po drodze będziemy słuchać Stepenwoolfa z Easy Ridera i o to chodzi właśnie.
To też inna bajka, ale i muzyczna.
Czechu mówi, że muszę popracować nad akcentem, bo "Twój Dziadek miał akcent lotniczy z Norfolku, pamiętam". Tu się mówi inaczej, ale nauczysz się..głąbie!" I będziesz jak ta Muzina na rogu znaczy, kornerze w miejscowym narzeczu. Muzina w Montanie? Czesław! Pogięło cię?
No nic. Było nie minęło. Wróciłem. Ja zawsze wracam. No bo Elunia przecież (!) i kraj Norwida, Miłosza i Kołakowskiego, Bońka i Papierza. Breakouci się rozpadli ale jest Dżem i paru innych. Da się żyć. Do Cześka wpadam regularnie Skypem, a Red słucham często i nostalgicznie, zawsze.
Mój Red trwa wciąż i nadal. Nie jest już czerwony. Jest mój! Tak jak i paszport.
p.s. W sierpniu przyjeżdża Czesiek z dzieciakami. To już za parę dni. Się cieszę, bo lubię Głąba. Zajaramy w bramie kamienicy i zrobimy po piwku u Pana Heniutka na rogu dawnego Kercelaka koło IPNu teraz. Zippo mam obecnie, bo tego Ronsona trzymam w witrynie razem z kolekcją Rosenthala. Jest dla mnie ważny. Red też tam stoi.