Teoretycznie w temacie winyli nie jestem nowicjuszem, bo swoją karierę zaczynałem przed pójściem do podstawówki w latach 70-tych, od Bambino 3 moich rodziców oraz ich pocztówek dźwiękowych i winylowych lp. Później przyszedł czas na jakąś Fonicę stereo (bez imienia), Artura i w końcu GS464, który w latach 80-tych był dla nas prawie jak hi-end, chociaż zdarzało mu się nawet odbierać ruskie radio. Te rozkosze dźwiękowe porzuciłem z czasem dla kasety magnetofonowej i płyt zgrywanych z radia (np. Wieczór płytowy w pr.2), a później z CD z wypożyczalni. Na początku lat 90-tych udało mi się kupić pierwszy odtwarzacz CD i to już była kompletna zdrada i dość szybkie zapomnienie winyli (moja kolekcja wtedy to w większości trzeszczące polskie wydania). Niestety lata manipulowania sprzętem audio w celu uzyskania jak najlepszego dla mnie brzmienia doprowadziły do smutnego wniosku, że coraz trudniej jest w dzisiejszych czasach o znalezienie płyt przyjaznych dla choćby średnio wprawnego ucha. Większość produkcji jest nagrywana z myślą o mp3 i smartfonach (nawet wznowienia płyt sprzed lat), no chyba,że jakieś audiofilskie wydania za bajońskie sumy. To właśnie skłoniło mnie do odkurzenia mojej trzeszczącej kolekcji. Niestety Fonica GS464 z zaimplantowaną ostatecznie wkładką MF100 w moim obecnym zestawie stereo zagrała beznadziejnie (pewnie za wysokie progi), dlatego "desperacko" zacząłem szukać czegoś lepszego, za przystępną cenę. I tak spośród wielu modeli często polecanych na tym forum, wybrałem sobie raczej rzadko spotykanego Fishera MT-6355, o którym wkrótce założę osobny wątek, bo myślę, że jest tego wart. Czyli chcąc nie chcąc wróciłem do swoich korzeni, tylko na trochę wyższym poziomie świadomości. Póki co jednak zaznaczam - nie porzucam CD dla winyli, bo nie wyobrażam sobie słuchania Vangelisa, Vollenweidera, Jarre'a i Tangerine Dream itp. muzyki z innego nośnika, a planuję tez znieść ze strychu karton kaset mc. Czyli analog wraca do łask
