Ortofon MC Cadenza Black
- kangie
- Posty: 218
- Rejestracja: 07 kwie 2015, 11:55
Ortofon MC Cadenza Black
Ortofon Cadenza Black, niskonapięciowa wkładka typu MC
Dane techniczne:
Output voltage at 1000 Hz, 5cm/sec. 0,33 mV
Channel balance at 1 kHz < 0,8 dB
Channel separation at 1 kHz > 27 dB
Channel separation at 15 kHz > 20 dB
Frequency range at - 3dB 20 - 60 000 Hz
Frequency response 20 kHz - 20 kHz +1,5/0
Tracking ability at 315Hz at recommended tracking force *) 90 µm
Compliance, dynamic, lateral 16 µm/mN
Stylus type Nude Shibata on Boron cantilever
Stylus tip radius r/R 6/50 µm
Tracking force range 2,0-2,5 g (20-25 mN)
Tracking force, recommended 2,3 g (23 mN)
Tracking angle 20°
Internal impedance, DC resistance 5 Ohm
Recommended load impedance > 10 Ohm
Cartridge body material Stainless steel Aluminium
Cartridge colour Black/Black
Cartridge weight 10,7 g
Jak gra ta wkładka u mnie? Muszę ochłonąć, zebrać myśli. Muszę w końcu usiąść i odpocząć po ciężkim, aczkolwiek bardzo przyjemnym dniu. Rzeczywiście chyba jest tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że na takim Ortofonie śmiało można zakończyć poszukiwania szczęścia winylowego.
Godzinka spraw organizacyjnych i kalibracyjnych. Potem osiem godzin słuchania. Muszę poukładać sobie wszystko i przelać na papier.
Na wstępie tylko napiszę, że za to opakowanie Ortofonowi należą się baty! Człowiek spodziewałby się jakiegoś porządnego drewnianego pudełeczka, a tutaj opakowanie bardzo skromne budzące pewien niedosyt. Druga sprawa to wygląd zewnętrzny. W porównaniu z AT 33 PTG MKI ta wkładeczka wygląda bardzo skromnie. Przy Cadenzie, wkładka 33 PTG wygląda jak milion dolarów. Na szczęście dla mnie i pewnie dla wielu z Was liczy się przede wszystkim brzmienie. I tutaj będzie o czym pisać. W sumie można by nic nie pisać, bo nadal jestem w lekkim szoku. A co będzie za kilkadziesiąt godzin jak wkładka ułoży się i rozegra, wolę nie myśleć.
Dane techniczne:
Output voltage at 1000 Hz, 5cm/sec. 0,33 mV
Channel balance at 1 kHz < 0,8 dB
Channel separation at 1 kHz > 27 dB
Channel separation at 15 kHz > 20 dB
Frequency range at - 3dB 20 - 60 000 Hz
Frequency response 20 kHz - 20 kHz +1,5/0
Tracking ability at 315Hz at recommended tracking force *) 90 µm
Compliance, dynamic, lateral 16 µm/mN
Stylus type Nude Shibata on Boron cantilever
Stylus tip radius r/R 6/50 µm
Tracking force range 2,0-2,5 g (20-25 mN)
Tracking force, recommended 2,3 g (23 mN)
Tracking angle 20°
Internal impedance, DC resistance 5 Ohm
Recommended load impedance > 10 Ohm
Cartridge body material Stainless steel Aluminium
Cartridge colour Black/Black
Cartridge weight 10,7 g
Jak gra ta wkładka u mnie? Muszę ochłonąć, zebrać myśli. Muszę w końcu usiąść i odpocząć po ciężkim, aczkolwiek bardzo przyjemnym dniu. Rzeczywiście chyba jest tak, jak ktoś kiedyś powiedział, że na takim Ortofonie śmiało można zakończyć poszukiwania szczęścia winylowego.
Godzinka spraw organizacyjnych i kalibracyjnych. Potem osiem godzin słuchania. Muszę poukładać sobie wszystko i przelać na papier.
Na wstępie tylko napiszę, że za to opakowanie Ortofonowi należą się baty! Człowiek spodziewałby się jakiegoś porządnego drewnianego pudełeczka, a tutaj opakowanie bardzo skromne budzące pewien niedosyt. Druga sprawa to wygląd zewnętrzny. W porównaniu z AT 33 PTG MKI ta wkładeczka wygląda bardzo skromnie. Przy Cadenzie, wkładka 33 PTG wygląda jak milion dolarów. Na szczęście dla mnie i pewnie dla wielu z Was liczy się przede wszystkim brzmienie. I tutaj będzie o czym pisać. W sumie można by nic nie pisać, bo nadal jestem w lekkim szoku. A co będzie za kilkadziesiąt godzin jak wkładka ułoży się i rozegra, wolę nie myśleć.
- Załączniki
-
- cadenzablack.jpg (41.16 KiB) Przejrzano 3593 razy
Ostatnio zmieniony 26 cze 2015, 22:28 przez kangie, łącznie zmieniany 1 raz.
"Life is too short for boring HiFi..."
- kangie
- Posty: 218
- Rejestracja: 07 kwie 2015, 11:55
Re: Ortofon MC Cadenza Black
Niedawno rozpocząłem przygodę z wkładką Ortofon Cadenza Black. Skłamałbym, gdybym napisał że po raz pierwszy mam z nią kontakt. Nic z tych rzeczy. Wkładkę słyszałem wielokrotnie w systemie kolegi. Ba, nawet w zeszłym roku przez moment wisiała na moim ramieniu w poprzednim gramofonie (w innym systemie). Te doświadczenia spowodowały, że zapragnąłem ją mieć.
Najpierw montaż do headshella, potem ustawianie ramienia, kalibracja. Zabawa z potractorem trwała dosłownie 5 minut. Pierwsza płyta, korekta siły nacisku i zagrało.
Zastanawiałem się dość długo co i jak napisać, żeby oddać moje emocje związane z piątkowym dniem. Przede wszystkim muszę napisać, że wkładka gra niesłychanie równo. Żaden podzakres nie wychodzi przed szereg. Wkładka gra niesłychanie spójnie. Chyba najważniejszy wniosek, który wyciągnąłem po kilkunastogodzinnym odsłuchu jest taki, że jest to wkładka łącząca cechy precyzji, analizy, dokładności z drugim biegunem, czyli muzykalnością, czarowaniem i niesamowitym wypełnieniem, dociążeniem dźwięku zarówno na średnicy, niższej średnicy jak i basie.
Dodam, że wkładka jest perfekcyjnie dopasowana do ramienia pod kątem mechanicznym (rezonansu) oraz elektrycznie. Używam traf dopasowujących Ortofon Verto. To chyba idealny tandem Cadenza Black – Verto. Następnie pre gramofonowe LAR LPS-1. Muszę tutaj podkreślić, że wrocławski przedwzmacniacz spisuje się bardzo dobrze. Co prawda odstaje cenowo od kompanów, ale oceniając brzmienie nie ma żadnego wstydu, nawet powiem, że radzi sobie bardzo dobrze.
W ruch poszły płyty zwykle używane przeze mnie do odsłuchów krytycznych jak i normalnego słuchania muzyki – bez napinania się.
Rozpocząłem tradycyjnie. LP Sigi Schwab & Percussion Academia – Rondo a tre. W trakcie 8h słuchania puszczałem utwory kilka razy, aby utwierdzić się w przekonaniu i pozbyć wątpliwości co do brzmienia. Podkreślę, że był jeden główny problem. Ciężko było analizować brzmienie. Grało tak, że zapominałem się i słuchałem. Po skończonym utworze zadałem sobie pytanie „Jak grało?” i jedyne co przychodziło mi do głowy, że grało fantastycznie. Człowiek miał chęć puścić utwór jeszcze raz i zacząć analizę. To już mówi, że grała muzyka przez duże „M”. Ostatnimi czasy mam punkt odniesienia do znakomitych wkładek: MC LO Audio Technica 33 PTG MKI oraz MM Shure V15 Type III. Obie grają inną szkołą. Wracając do Cadenzy Black, pierwsze co słychać, to niesamowite brzmienie gitary Sigi Schwaba. Brzmienie nasycone wręcz jak z dobrej lampy. My – gitarzyści mamy bzika na punkcie brzmienia naszych instrumentów i tutaj muszę zaznaczyć, że Cadenza połączyła zalety PTG i V15 dodając od siebie niesamowitej muzykalności, pełni brzmienia, niesamowitych wybrzmień strun, zwłaszcza tych najgrubszych. Doskonale oddawane są alikwoty w postaci flażoletów naturalnych czy sztucznych. Bardzo namacalne i rzeczywiste było uderzanie strun o progi. Nie przesadne i do bólu analityczne, ale takie prawdziwe – jak słyszę to ze swojego combo lampowego grając na gitarze Stratocaster czy nawet Les Paul. Następnie „dzwoneczki” – cymbałki, "przeszkadzajki" używane przez Freddiego Santiago i Guillermo Marcheną. Na PTG brzmi to perfekcyjnie. Wyższe harmoniczne są genialne. Na Cadenzie gra to inaczej. Jeszcze większy aksamit. Bardziej zróżnicowane granie. I dotyczy to również innych płyt, o których będzie za chwilę. W pewnym momencie Freddie Santiago uderza w gong. I dzieją się niesamowite rzeczy. Gong wielobarwny, bardzo długo wybrzmiewający, bogaty w harmoniczne. Tutaj robotę robię moje kolumny wyposażone w perfekcyjny przetwornik wysokotonowy berylowy oraz średniotonowy (papier) generujący bajeczną wyższą średnicę. Następna sprawa – bębny. Zdecydowanie głębsza stopa niż z PTG, bliższa V15, ale zdecydowanie bogatsza w „plankton”. Nasycenie, rozmach, wybrzmienie. Niesamowita spójność dźwięku. Płyta kończy się pięknym utworem „Machu Picchu”. Zaliczyłem „odjazd”. Kto słyszał ten utwór na dobrym systemie, ten wie o czym piszę. Nastąpiło całkowite zniknięcie kolumn z pomieszczenia. Zdarza się to u mnie bardzo często, ale ten utwór to jeden z doskonale zrealizowanych. Bardzo realnie brzmiący werbel. Zaczyna być słychać perkusistę niosącego i uderzającego w werbel. Pojawia się daleko po lewej stronie. Idzie w naszą stronę, zbliża się. Jest wręcz na wyciągnięcie ręki, po czym oddala się, odchodzi i po kilkudziesięciu sekundach znika daleko na horyzoncie po prawej stronie. Doskonale zrealizowana gra dynamiką i przesunięciami fazowymi. Ostatnie scena przyprawiła mnie o ciary na plecach. Namacalność dźwięku. Wrażenie przebywania w dżungli. Sigi Schwab zrobił kawał dobrej roboty z Santiago i Marcheną.
Kolejna płyta – The Beatles, trzeci album „Yeah, Yeah, Yeah” 1964 rok. Czyli płyta ma 51 lat. Brzmi to tak, jakby dziadek McCartney stał przede mną i grał dla mnie. Bogata w harmoniczne harmonijka ustna. Znam ten instrument. Mój dziadek ma tyle lat co Miles Davis i gra na harmonijce. Wiem jak ubogo ten instrument potrafi brzmieć na zestawach HiFi (i HiEnd niestety też). Tutaj harmonijka otworzyła się. Bogata w barwy. Brak jakiegokolwiek „koca”. Zapamiętałem jeszcze brzmienie gitary klasycznej na tej płycie. Utwór „And I love her”. Gra na niej George Harrison. Grają na trzy gitary. Struny nylonowe gitary Harrisona zabrzmiały realistycznie, ciepło, aksamitnie, żywo, namacalnie. Akordy Lennona grającego na gitarze akustycznej przeszywały ciało i duszę. Dwoma słowami „żywe gitary”. W pewnym momencie wstałem z kanapy i zacząłem chodzić po pokoju. Miałem nieodparte wrażenie, że chodziłem dookoła Lennona, McCartneya i Harrisona. Ringo Star siedział trochę z tyłu. To brzmienie z Cadenzy zostało mi w pamięci.
Kolejna płyta. Pink Floyd - The Wall. Mam dwa wydania. Puszczałem oba. Najpierw 3. czy 4. utwór, płyta 1, strona 1. Słynny helikopter i utwór po nim (najbardziej znany utwór zespołu). Poziom głośności dość spory. Odjazd! Realizm, rozmach, powietrze, plankton. Gitara basowa Watersa, bębny, chórek szkolny – wszystko perfekcyjnie zagrane i zaśpiewane. Kolejny utwór „Hey you”. Podobnie. Jedna wielka scena 3D. Pomimo znajomości tego repertuaru i wielokrotnego odtwarzania są ogromne emocje. Słucham w skupieniu. Aż nie chce się zmieniać płyty. I nie zmieniam. Słucham dalej. Aż pojawia się utwór „symfoniczny” bardzo trudny, bo z gęsto upakowanym instrumentarium, dynamiką i na końcu wokalem Watersa wydobywającym się z gąszczu dźwięków. Zagrane bezbłędnie, bardzo selektywnie. Pomimo wielkiego natłoku dźwięków. Mowa o utworze „Bring the boys back home”. Potem chwila psychodelicznego pukania do drzwi I przepiękny utwór “Comfortably Numb”. Pora na „Run like hell” i wejście perkusji z gitarą basową. Bas potężny, zwarty, wręcz atomowy. Czuję go „na klacie” i zapewniam – nie jest to bas z taniej mało szlachetnej „estradówki”.
Teraz czas na Jana Garbarka, płyta Eventyr. Utwór 3. Strona 2. „Snipp, Snapp, Snute”. Niesamowity klimat. Ogromna przestrzeń i zaczynają wydobywać się przeszywające ciało i duszę dźwięki. Wyższa średnica i góra robią robotę. Brzmienie przejrzyste, wysokie tony przenikliwe, krystalicznie czyste. Dużo dzwoneczków, trójkątów, przeszkadzajek. Pojawia się flet. Żywy, namacalny, perfekcyjny. Przypominające ten grany na żywo.
Kolejna płyta – Diana Krall – Quiet Nights. Bardzo ładny wokal, oczywiście jak na możliwości realizacyjne tego albumu.
I w końcu jeden z moich najbardziej ulubionych albumów. Modern Jazz Quartet – The Last Concert. Poziom głośności podniesiony do tego właściwego dla mnie – czyli koncertowego. Kilka klaśnieć dłońmi, kilka gwizdów w trakcie aplauzu publiczności i gramy. Można by to ująć krótko. Jestem na koncercie. Cofnąłem się do 1975 roku. Jestem tam i podziwiam Milta Jacksona i jego zespół. Coś nieprawdopodobnego. Cadenza Black przenosi nas do tamtego świata. Starając się analizować: kontrabas perfekcyjnie grany ze struny i pudła. PTG i V15 tak perfekcyjnie niestety nie potrafią. Czuć obecność kontrabasisty, wibracje strun. Słychać delikatne „strzały” – uderzenia strun o podstrunnicę kontrabasu. Wielobarwny, wibrujący wibrafon. Muzyka grana z niesamowitym groovem, spójnie, grane dokładnie na czas. Muzyka klei się, powoduje, że człowiek kiwa się na kanapie w rytm muzyki. Nóżka chodzi!
Kolejna płyta – Hanna Rek – Mam szczęście do wszystkiego, Muza 1990. Krótko – Hanna śpiewa tylko dla mnie. Piękno w najczystszej postaci. Namacalność, holografia, genialny pogłos genialnego wokalu. Utwory są z różnych lat. To słychać. Czarujący głos Hanny Rek. Utwory „Romeo”, „Jak ty nic nie rozumiesz”, „Czarny szal”. Słucham w bezruchu. Ogromne emocje. Po zakończeniu odtwarzania cisza i zachwyt – jak kiedyś Polacy potrafili nagrać płytę...
Pora na Mistrza Ceremonii, który gościł kilka razy we Wrocławiu – Andreasa Vollenweidera i album Carvena Magica. Na PTG jest genialnie, ale Cadenza powoduje jeszcze większy opad szczęki. To jedna wielka uczta dla uszu. Kolumn nie ma! Potężna przestrzeń, scena 3D. Ogromna ilość planktonu i powietrza. Niesamowity rozmach. Dźwięki płyną z oddali w naszą stronę, które w ostatniej chwili napierają tak mocno na twarz, że nie da się usiedzieć obojętnie. Doskonała lokalizacja źródeł pozornych. Po kilku minutach zaczyna wiać wiatr, wręcz wicher i nagle słychać płacz małego dziecka. Potem przejście na bębnach – głębokie, pełne, mięsiste. Pełen realizm. Zatyka mi gardło i muszę sięgnąć po szklankę wody.
Kolejna płyta. Michael Jackson – Thriller. Podobnie jak poprzednio. Aura 3D, skrzypienie zawiasów drzwi, realistyczne wycie wilków. Wokalista namacalny. Następnie mowa narratora. Zaczynam odczuwać strach, gęsia skóra na rękach. Głos narratora jest tak przejmujący. Ma odpowiednią wielkość, genialną „radiową” barwę, niski ton, tembr idący w rytm muzyki.
I znowu zmiana płyty. Teraz Patricia Kaas – Scene de vie. Wstęp. Nisko schodzący bas. Czuć jego potęgę. Wokal namacalny. Utwór „L’Heure du jazz”. Genialna gitara jazzowa!, perfekcyjne blachy, jest groove, muzykalność. Muzyka wciąga.
Czas na trochę rocka. Toto – IV. Utwór „Rosanne”. Wstęp. Świetna stopa perkusji, głębokie brzmienie bębnów, lepsze niż z PTG. Bas jest bardziej rzetelny, głębszy i inaczej wybrzmiewający. Gitara Lukathera znakomita, przester nasycony, gęsty. Czuć obecność lamp jego wzmacniacza. Ta płyta to przykład, że utwór rockowy może brzmieć perfekcyjnie, wręcz „po audiofilsku”.
Podobnie jest z Black Sabbath „13”. Jeśli ktoś kocha takie klimaty, będzie z pewnością usatysfakcjonowany.
Zmiana płyty na: Jean Michelle-Jarre – Made in China. Utwór „Orient Express” I jeszcze dwa inne. Bas syntezatorowy, szybki, dobrze kontrolowany. Przenikliwe, wirujące w przestrzeni jak opętane przez diabła wysokie tony. Podkręcając głośność czuć atmosferę koncertu.
Czas włączyć coś spokojnego. Wróciłem do lekkiego jazzu, damskich wokali...
Podsumowanie:
Mógłbym śmiało napisać, że Ortofon Cadenza Black łączy zalety 33 PTG i Shure V15, czyli perfekcyjną analizę, szczegółowość, detaliczność, precyzyjne kreślenie linii z analogowym ciepłem, muzykalnością, czarowaniem, które tak bardzo cenią audiofile. To byłoby zbyt banalne. Ta wkładka gra jeszcze trochę inaczej. Przede wszystkim brzmienie jest spójne. Wkładka nie faworyzuje żadnego podzakresu pasma. Genialna wręcz średnica, doskonale klejąca się z dolnym i górnym pasmem. Na taką ocenę pozwalają mi kolumny, bo ich zszywaniem pasma zajmował się nie lada krawiec w latach 1979-1981 i zrobił to wg mnie doskonale. Kiedyś potrafiono produkować kolumny i wcale nie w cenie góry złota. Wracając do Cadenzy Black - średnica wypełniona, bardzo dobrze dociążona. Potwierdza to Sigi Schwab szarpiąc za struny swej gitary czy chociazby Milt Jackson uderzając z niewiarygodną lekkością, szybkością oraz precyzją w płytki wibrafonu. Wysokie tony genialne. Inne niż z PTG, które opisywałem nie tak dawno jako krystalicznie czyste, perliste. Teraz wysokie tony są bardziej zróżnicowane. Cadenza gra inaczej i wg mnie lepiej. Kiedyś mój przyjaciel obeznany w audio użył pewnych opisów brzmienia. Miał rację. PTG to „japońska” szkoła brzmienia, zaś Cadenza Black oferuje brzmienie „europejskie”.
Każdą płytę odkrywam na nowo. Na dzień dzisiejszy zamknąłem pewien etap w analogu. Cadenzę Black można określić tak: Czysta rozkosz.
----
Dni mijają, płyt trochę się puściło. Wkładka gra. To niesamowite co ta shibata na lekkim wsporniku wyprawia z rowkiem. Jeszcze do niedawna myślałem ze moja Audio Technica 33 PTG to kawal genialnej wkładki, a przy Cadenzie Black to taki trochę "Entry Level"
Każda z płyt odkrywam na nowo.
Pewien "ważny" etap w analogu mam już za sobą, czego i Wam - drodzy - życzę.
Najpierw montaż do headshella, potem ustawianie ramienia, kalibracja. Zabawa z potractorem trwała dosłownie 5 minut. Pierwsza płyta, korekta siły nacisku i zagrało.
Zastanawiałem się dość długo co i jak napisać, żeby oddać moje emocje związane z piątkowym dniem. Przede wszystkim muszę napisać, że wkładka gra niesłychanie równo. Żaden podzakres nie wychodzi przed szereg. Wkładka gra niesłychanie spójnie. Chyba najważniejszy wniosek, który wyciągnąłem po kilkunastogodzinnym odsłuchu jest taki, że jest to wkładka łącząca cechy precyzji, analizy, dokładności z drugim biegunem, czyli muzykalnością, czarowaniem i niesamowitym wypełnieniem, dociążeniem dźwięku zarówno na średnicy, niższej średnicy jak i basie.
Dodam, że wkładka jest perfekcyjnie dopasowana do ramienia pod kątem mechanicznym (rezonansu) oraz elektrycznie. Używam traf dopasowujących Ortofon Verto. To chyba idealny tandem Cadenza Black – Verto. Następnie pre gramofonowe LAR LPS-1. Muszę tutaj podkreślić, że wrocławski przedwzmacniacz spisuje się bardzo dobrze. Co prawda odstaje cenowo od kompanów, ale oceniając brzmienie nie ma żadnego wstydu, nawet powiem, że radzi sobie bardzo dobrze.
W ruch poszły płyty zwykle używane przeze mnie do odsłuchów krytycznych jak i normalnego słuchania muzyki – bez napinania się.
Rozpocząłem tradycyjnie. LP Sigi Schwab & Percussion Academia – Rondo a tre. W trakcie 8h słuchania puszczałem utwory kilka razy, aby utwierdzić się w przekonaniu i pozbyć wątpliwości co do brzmienia. Podkreślę, że był jeden główny problem. Ciężko było analizować brzmienie. Grało tak, że zapominałem się i słuchałem. Po skończonym utworze zadałem sobie pytanie „Jak grało?” i jedyne co przychodziło mi do głowy, że grało fantastycznie. Człowiek miał chęć puścić utwór jeszcze raz i zacząć analizę. To już mówi, że grała muzyka przez duże „M”. Ostatnimi czasy mam punkt odniesienia do znakomitych wkładek: MC LO Audio Technica 33 PTG MKI oraz MM Shure V15 Type III. Obie grają inną szkołą. Wracając do Cadenzy Black, pierwsze co słychać, to niesamowite brzmienie gitary Sigi Schwaba. Brzmienie nasycone wręcz jak z dobrej lampy. My – gitarzyści mamy bzika na punkcie brzmienia naszych instrumentów i tutaj muszę zaznaczyć, że Cadenza połączyła zalety PTG i V15 dodając od siebie niesamowitej muzykalności, pełni brzmienia, niesamowitych wybrzmień strun, zwłaszcza tych najgrubszych. Doskonale oddawane są alikwoty w postaci flażoletów naturalnych czy sztucznych. Bardzo namacalne i rzeczywiste było uderzanie strun o progi. Nie przesadne i do bólu analityczne, ale takie prawdziwe – jak słyszę to ze swojego combo lampowego grając na gitarze Stratocaster czy nawet Les Paul. Następnie „dzwoneczki” – cymbałki, "przeszkadzajki" używane przez Freddiego Santiago i Guillermo Marcheną. Na PTG brzmi to perfekcyjnie. Wyższe harmoniczne są genialne. Na Cadenzie gra to inaczej. Jeszcze większy aksamit. Bardziej zróżnicowane granie. I dotyczy to również innych płyt, o których będzie za chwilę. W pewnym momencie Freddie Santiago uderza w gong. I dzieją się niesamowite rzeczy. Gong wielobarwny, bardzo długo wybrzmiewający, bogaty w harmoniczne. Tutaj robotę robię moje kolumny wyposażone w perfekcyjny przetwornik wysokotonowy berylowy oraz średniotonowy (papier) generujący bajeczną wyższą średnicę. Następna sprawa – bębny. Zdecydowanie głębsza stopa niż z PTG, bliższa V15, ale zdecydowanie bogatsza w „plankton”. Nasycenie, rozmach, wybrzmienie. Niesamowita spójność dźwięku. Płyta kończy się pięknym utworem „Machu Picchu”. Zaliczyłem „odjazd”. Kto słyszał ten utwór na dobrym systemie, ten wie o czym piszę. Nastąpiło całkowite zniknięcie kolumn z pomieszczenia. Zdarza się to u mnie bardzo często, ale ten utwór to jeden z doskonale zrealizowanych. Bardzo realnie brzmiący werbel. Zaczyna być słychać perkusistę niosącego i uderzającego w werbel. Pojawia się daleko po lewej stronie. Idzie w naszą stronę, zbliża się. Jest wręcz na wyciągnięcie ręki, po czym oddala się, odchodzi i po kilkudziesięciu sekundach znika daleko na horyzoncie po prawej stronie. Doskonale zrealizowana gra dynamiką i przesunięciami fazowymi. Ostatnie scena przyprawiła mnie o ciary na plecach. Namacalność dźwięku. Wrażenie przebywania w dżungli. Sigi Schwab zrobił kawał dobrej roboty z Santiago i Marcheną.
Kolejna płyta – The Beatles, trzeci album „Yeah, Yeah, Yeah” 1964 rok. Czyli płyta ma 51 lat. Brzmi to tak, jakby dziadek McCartney stał przede mną i grał dla mnie. Bogata w harmoniczne harmonijka ustna. Znam ten instrument. Mój dziadek ma tyle lat co Miles Davis i gra na harmonijce. Wiem jak ubogo ten instrument potrafi brzmieć na zestawach HiFi (i HiEnd niestety też). Tutaj harmonijka otworzyła się. Bogata w barwy. Brak jakiegokolwiek „koca”. Zapamiętałem jeszcze brzmienie gitary klasycznej na tej płycie. Utwór „And I love her”. Gra na niej George Harrison. Grają na trzy gitary. Struny nylonowe gitary Harrisona zabrzmiały realistycznie, ciepło, aksamitnie, żywo, namacalnie. Akordy Lennona grającego na gitarze akustycznej przeszywały ciało i duszę. Dwoma słowami „żywe gitary”. W pewnym momencie wstałem z kanapy i zacząłem chodzić po pokoju. Miałem nieodparte wrażenie, że chodziłem dookoła Lennona, McCartneya i Harrisona. Ringo Star siedział trochę z tyłu. To brzmienie z Cadenzy zostało mi w pamięci.
Kolejna płyta. Pink Floyd - The Wall. Mam dwa wydania. Puszczałem oba. Najpierw 3. czy 4. utwór, płyta 1, strona 1. Słynny helikopter i utwór po nim (najbardziej znany utwór zespołu). Poziom głośności dość spory. Odjazd! Realizm, rozmach, powietrze, plankton. Gitara basowa Watersa, bębny, chórek szkolny – wszystko perfekcyjnie zagrane i zaśpiewane. Kolejny utwór „Hey you”. Podobnie. Jedna wielka scena 3D. Pomimo znajomości tego repertuaru i wielokrotnego odtwarzania są ogromne emocje. Słucham w skupieniu. Aż nie chce się zmieniać płyty. I nie zmieniam. Słucham dalej. Aż pojawia się utwór „symfoniczny” bardzo trudny, bo z gęsto upakowanym instrumentarium, dynamiką i na końcu wokalem Watersa wydobywającym się z gąszczu dźwięków. Zagrane bezbłędnie, bardzo selektywnie. Pomimo wielkiego natłoku dźwięków. Mowa o utworze „Bring the boys back home”. Potem chwila psychodelicznego pukania do drzwi I przepiękny utwór “Comfortably Numb”. Pora na „Run like hell” i wejście perkusji z gitarą basową. Bas potężny, zwarty, wręcz atomowy. Czuję go „na klacie” i zapewniam – nie jest to bas z taniej mało szlachetnej „estradówki”.
Teraz czas na Jana Garbarka, płyta Eventyr. Utwór 3. Strona 2. „Snipp, Snapp, Snute”. Niesamowity klimat. Ogromna przestrzeń i zaczynają wydobywać się przeszywające ciało i duszę dźwięki. Wyższa średnica i góra robią robotę. Brzmienie przejrzyste, wysokie tony przenikliwe, krystalicznie czyste. Dużo dzwoneczków, trójkątów, przeszkadzajek. Pojawia się flet. Żywy, namacalny, perfekcyjny. Przypominające ten grany na żywo.
Kolejna płyta – Diana Krall – Quiet Nights. Bardzo ładny wokal, oczywiście jak na możliwości realizacyjne tego albumu.
I w końcu jeden z moich najbardziej ulubionych albumów. Modern Jazz Quartet – The Last Concert. Poziom głośności podniesiony do tego właściwego dla mnie – czyli koncertowego. Kilka klaśnieć dłońmi, kilka gwizdów w trakcie aplauzu publiczności i gramy. Można by to ująć krótko. Jestem na koncercie. Cofnąłem się do 1975 roku. Jestem tam i podziwiam Milta Jacksona i jego zespół. Coś nieprawdopodobnego. Cadenza Black przenosi nas do tamtego świata. Starając się analizować: kontrabas perfekcyjnie grany ze struny i pudła. PTG i V15 tak perfekcyjnie niestety nie potrafią. Czuć obecność kontrabasisty, wibracje strun. Słychać delikatne „strzały” – uderzenia strun o podstrunnicę kontrabasu. Wielobarwny, wibrujący wibrafon. Muzyka grana z niesamowitym groovem, spójnie, grane dokładnie na czas. Muzyka klei się, powoduje, że człowiek kiwa się na kanapie w rytm muzyki. Nóżka chodzi!
Kolejna płyta – Hanna Rek – Mam szczęście do wszystkiego, Muza 1990. Krótko – Hanna śpiewa tylko dla mnie. Piękno w najczystszej postaci. Namacalność, holografia, genialny pogłos genialnego wokalu. Utwory są z różnych lat. To słychać. Czarujący głos Hanny Rek. Utwory „Romeo”, „Jak ty nic nie rozumiesz”, „Czarny szal”. Słucham w bezruchu. Ogromne emocje. Po zakończeniu odtwarzania cisza i zachwyt – jak kiedyś Polacy potrafili nagrać płytę...
Pora na Mistrza Ceremonii, który gościł kilka razy we Wrocławiu – Andreasa Vollenweidera i album Carvena Magica. Na PTG jest genialnie, ale Cadenza powoduje jeszcze większy opad szczęki. To jedna wielka uczta dla uszu. Kolumn nie ma! Potężna przestrzeń, scena 3D. Ogromna ilość planktonu i powietrza. Niesamowity rozmach. Dźwięki płyną z oddali w naszą stronę, które w ostatniej chwili napierają tak mocno na twarz, że nie da się usiedzieć obojętnie. Doskonała lokalizacja źródeł pozornych. Po kilku minutach zaczyna wiać wiatr, wręcz wicher i nagle słychać płacz małego dziecka. Potem przejście na bębnach – głębokie, pełne, mięsiste. Pełen realizm. Zatyka mi gardło i muszę sięgnąć po szklankę wody.
Kolejna płyta. Michael Jackson – Thriller. Podobnie jak poprzednio. Aura 3D, skrzypienie zawiasów drzwi, realistyczne wycie wilków. Wokalista namacalny. Następnie mowa narratora. Zaczynam odczuwać strach, gęsia skóra na rękach. Głos narratora jest tak przejmujący. Ma odpowiednią wielkość, genialną „radiową” barwę, niski ton, tembr idący w rytm muzyki.
I znowu zmiana płyty. Teraz Patricia Kaas – Scene de vie. Wstęp. Nisko schodzący bas. Czuć jego potęgę. Wokal namacalny. Utwór „L’Heure du jazz”. Genialna gitara jazzowa!, perfekcyjne blachy, jest groove, muzykalność. Muzyka wciąga.
Czas na trochę rocka. Toto – IV. Utwór „Rosanne”. Wstęp. Świetna stopa perkusji, głębokie brzmienie bębnów, lepsze niż z PTG. Bas jest bardziej rzetelny, głębszy i inaczej wybrzmiewający. Gitara Lukathera znakomita, przester nasycony, gęsty. Czuć obecność lamp jego wzmacniacza. Ta płyta to przykład, że utwór rockowy może brzmieć perfekcyjnie, wręcz „po audiofilsku”.
Podobnie jest z Black Sabbath „13”. Jeśli ktoś kocha takie klimaty, będzie z pewnością usatysfakcjonowany.
Zmiana płyty na: Jean Michelle-Jarre – Made in China. Utwór „Orient Express” I jeszcze dwa inne. Bas syntezatorowy, szybki, dobrze kontrolowany. Przenikliwe, wirujące w przestrzeni jak opętane przez diabła wysokie tony. Podkręcając głośność czuć atmosferę koncertu.
Czas włączyć coś spokojnego. Wróciłem do lekkiego jazzu, damskich wokali...
Podsumowanie:
Mógłbym śmiało napisać, że Ortofon Cadenza Black łączy zalety 33 PTG i Shure V15, czyli perfekcyjną analizę, szczegółowość, detaliczność, precyzyjne kreślenie linii z analogowym ciepłem, muzykalnością, czarowaniem, które tak bardzo cenią audiofile. To byłoby zbyt banalne. Ta wkładka gra jeszcze trochę inaczej. Przede wszystkim brzmienie jest spójne. Wkładka nie faworyzuje żadnego podzakresu pasma. Genialna wręcz średnica, doskonale klejąca się z dolnym i górnym pasmem. Na taką ocenę pozwalają mi kolumny, bo ich zszywaniem pasma zajmował się nie lada krawiec w latach 1979-1981 i zrobił to wg mnie doskonale. Kiedyś potrafiono produkować kolumny i wcale nie w cenie góry złota. Wracając do Cadenzy Black - średnica wypełniona, bardzo dobrze dociążona. Potwierdza to Sigi Schwab szarpiąc za struny swej gitary czy chociazby Milt Jackson uderzając z niewiarygodną lekkością, szybkością oraz precyzją w płytki wibrafonu. Wysokie tony genialne. Inne niż z PTG, które opisywałem nie tak dawno jako krystalicznie czyste, perliste. Teraz wysokie tony są bardziej zróżnicowane. Cadenza gra inaczej i wg mnie lepiej. Kiedyś mój przyjaciel obeznany w audio użył pewnych opisów brzmienia. Miał rację. PTG to „japońska” szkoła brzmienia, zaś Cadenza Black oferuje brzmienie „europejskie”.
Każdą płytę odkrywam na nowo. Na dzień dzisiejszy zamknąłem pewien etap w analogu. Cadenzę Black można określić tak: Czysta rozkosz.
----
Dni mijają, płyt trochę się puściło. Wkładka gra. To niesamowite co ta shibata na lekkim wsporniku wyprawia z rowkiem. Jeszcze do niedawna myślałem ze moja Audio Technica 33 PTG to kawal genialnej wkładki, a przy Cadenzie Black to taki trochę "Entry Level"

Pewien "ważny" etap w analogu mam już za sobą, czego i Wam - drodzy - życzę.
Ostatnio zmieniony 26 cze 2015, 22:27 przez kangie, łącznie zmieniany 2 razy.
"Life is too short for boring HiFi..."
- chudy_b
- Posty: 4120
- Rejestracja: 05 lis 2013, 14:54
- Lokalizacja: Wólka
-
- Posty: 1025
- Rejestracja: 31 maja 2013, 09:43
Ortofon MC Cadenza Black
a
Ostatnio zmieniony 27 cze 2015, 09:07 przez misienka2008, łącznie zmieniany 3 razy.
- Wojtek
- Administrator
- Posty: 43904
- Rejestracja: 02 lut 2009, 02:59
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Ortofon MC Cadenza Black
Dzięki za obszerną recenzję. Czyta się z przyjemnością.
Opakowanie, rzekłbym, typowo Ortofonowe
Opakowanie, rzekłbym, typowo Ortofonowe

Tubylcza wredota, tudzież insza kanalia
Wsparcie finansowe forum
Wsparcie finansowe forum
- Pawelec
- Posty: 3376
- Rejestracja: 17 gru 2012, 20:18
- Gramofon: Składak
- Lokalizacja: Okolice Warszawy
Ortofon MC Cadenza Black
Kangie, po takim opisie tylko żal, że jak świnkę rozbije to i tak jeszcze daleko do Ortofona Cadenza Black. Pięknie to Twoje MS wygląda i aż się prosi o przedłużenie plinty
.

AKTUALNA SPRZEDAŻ - pierwszy post
viewtopic.php?t=15809#p307122
Słuchać możesz jeszcze lepiej i jeszcze piękniej.
https://instagram.com/murasaudio
viewtopic.php?t=15809#p307122
Słuchać możesz jeszcze lepiej i jeszcze piękniej.
https://instagram.com/murasaudio
- kangie
- Posty: 218
- Rejestracja: 07 kwie 2015, 11:55
Ortofon MC Cadenza Black
Dzięki za miłe słowa. Wkładka gra bajecznie. Droga jak cholera, ale warta tej kapuchy 
Pawelec, plinta w MS zostaje, nie przedłużam
Jestem w trakcie robienia projektu własnego gramofonu. Docelowo 2 ramiona. Na jedno ramie polowalem od 1,5 roku, ale w koncu udalo sie kupic. Jak dobrze pojdzie, to po wakacjach obok MS bedzie stal kolejny gramofon.

Pawelec, plinta w MS zostaje, nie przedłużam

"Life is too short for boring HiFi..."
- Pawelec
- Posty: 3376
- Rejestracja: 17 gru 2012, 20:18
- Gramofon: Składak
- Lokalizacja: Okolice Warszawy
Ortofon MC Cadenza Black
Własny jako własny?
. Będziesz robił własny napęd do ramion? Zdradź rąbek tajemnicy
.


AKTUALNA SPRZEDAŻ - pierwszy post
viewtopic.php?t=15809#p307122
Słuchać możesz jeszcze lepiej i jeszcze piękniej.
https://instagram.com/murasaudio
viewtopic.php?t=15809#p307122
Słuchać możesz jeszcze lepiej i jeszcze piękniej.
https://instagram.com/murasaudio
- kangie
- Posty: 218
- Rejestracja: 07 kwie 2015, 11:55
Re: Ortofon MC Cadenza Black
Dopoki nie powstanie fizycznie, aby nie zapeszac - trzymam jezyk za zebami. Moge tylko zdradzic, ze jako pierwsze zamontuje w nim ramie z epoki (stan mint) o duzej masie efektywnej.
"Life is too short for boring HiFi..."
-
- Posty: 69
- Rejestracja: 20 sie 2014, 10:49
Ortofon MC Cadenza Black
Fajny ortofonik
a opakowanie typowe, ważne że skuteczne do podróżowania wkładki
ciekaw jestem porównania Czarnej Cadenzy z moim ostatnim nabytkiem czyli Ortofonem Rohmannem...
Recenzja typowa dla Ciebie czyli obszernie fajna
JAcek


Recenzja typowa dla Ciebie czyli obszernie fajna

JAcek
- kangie
- Posty: 218
- Rejestracja: 07 kwie 2015, 11:55
Ortofon MC Cadenza Black
Rohmann, wkładka na pewno dobra.
Opakowanie typowe, możliwe jak porównać do serii 2M. Miałem okazję posłuchać MC A90 i tam opakowanie jest zgoła inne
Opakowanie typowe, możliwe jak porównać do serii 2M. Miałem okazję posłuchać MC A90 i tam opakowanie jest zgoła inne

"Life is too short for boring HiFi..."
- Peliks
- Posty: 2681
- Rejestracja: 29 lis 2017, 17:13
- Gramofon: Składak
- Lokalizacja: Wejherowo
Re: Ortofon MC Cadenza Black
Po kilkunastu (kilkudziesięciu) godzinach słuchania mogę coś napisać...
Dodam jeszcze że dokupiłem do niej dedykowany headshell LH-6000.
Cadenza Black to jest najbardziej rozdzielcza i analityczna wkładka jakiej słuchałem. Duża dynamika idzie w parze z bardzo otwartą górą i świetnym naprawdę nisko schodzącym basem. Choć można znaleźć wkładkę o większej dynamice i niżej schodzącym basie (Ortofon SPU Gold) to przy wszystkich składowych dźwięku ta wkładka brzmi najlepiej i to "najlepiej" nie znaczy trochę lepiej tylko BARDZO MOCNO lepiej
U mnie nie ma znaczenia jakiego rodzaju muzyki słucham, ale w porównaniu z Cadenzą Red, Black jest mniej rockowa, nie pcha gitar do przodu, nie podciąga dynamiki w głośniejszych fragmentach, dźwięk Blacka jest zawsze neutralny i naturalny.
Jeszcze jedna uwaga, mam dwa ramiona na których mogę "powiesić" Blacka, cięższe Denon DA-308 i lżejsze Sony PUA 1500S ale absolutnie nie zauważam różnicy w dźwięku między tymi ramionami.
Dodam jeszcze że dokupiłem do niej dedykowany headshell LH-6000.
Cadenza Black to jest najbardziej rozdzielcza i analityczna wkładka jakiej słuchałem. Duża dynamika idzie w parze z bardzo otwartą górą i świetnym naprawdę nisko schodzącym basem. Choć można znaleźć wkładkę o większej dynamice i niżej schodzącym basie (Ortofon SPU Gold) to przy wszystkich składowych dźwięku ta wkładka brzmi najlepiej i to "najlepiej" nie znaczy trochę lepiej tylko BARDZO MOCNO lepiej

U mnie nie ma znaczenia jakiego rodzaju muzyki słucham, ale w porównaniu z Cadenzą Red, Black jest mniej rockowa, nie pcha gitar do przodu, nie podciąga dynamiki w głośniejszych fragmentach, dźwięk Blacka jest zawsze neutralny i naturalny.
Jeszcze jedna uwaga, mam dwa ramiona na których mogę "powiesić" Blacka, cięższe Denon DA-308 i lżejsze Sony PUA 1500S ale absolutnie nie zauważam różnicy w dźwięku między tymi ramionami.
Sony/Denon/ADC/Ortofon/Micro Seiki PreamPD Entre Cayin A-88T MC Systems M3
AT15Sa AT150MLX Denon DL-103D Elac ESG796 Grace F-8L Goldbug Medusa Nakamichi MC1000
Ortofon Cadenza Black, Rohmann, SPU E GM Gold Pickering XSV3000 Sony XL-45 XL-55
AT15Sa AT150MLX Denon DL-103D Elac ESG796 Grace F-8L Goldbug Medusa Nakamichi MC1000
Ortofon Cadenza Black, Rohmann, SPU E GM Gold Pickering XSV3000 Sony XL-45 XL-55