dot87 pisze: ↑01 paź 2021, 10:12
Dzięki za sugestie. Przesluchalem właśnie na Apple music. Muszę powiedzieć że do tej pory kojarzyłem Scorpions jedynie z balladowo/popowym biadoleniem wstydu wind of changes (którą to piosenkę nomen omen lubię choć strasznie osluchana bo jak Scorpions w radio to tylko to). A tu mile zaskoczenie.
Mam do Scorpions stosunek szczególny, lubię ich od podstawówki. Pamiętam jak za szczawia jechałem tramwajem na drugi koniec miasta (nie znając topografii) do sklepiku, gdzie były dostępne kasety "Blacout". Mam tą kasetę do dzisiaj. Generalnie widzę w historii zespołu cztery okresy.
Pierwszy to debiut czyli Lonesome Crow. Było już kilka słów o tym tytule, ciężka i dostojna, bardzo klimatyczna płyta. Pamiętam jak nie było w Łodzi dostępnej Trójki stereo tylko mono, a tutaj leciał debiut Scoripions w całości. Stroiłem amatora na Warszawską Trójkę bo była w stereo. Słabo wyszło bo były szumy. Kapitalna płyta.
Drugi okres to czas gdy na gitarze dominował Uli Jon Roth, czyli płyty od Fly to the rainbow do taken by force. Muzyka z tego okresu jest jak dla mnie cały czas niezwykle atrakcyjna, lubię te płyty. W tym czasie zespół szokował okładkami albumów, było z tym sporo zamieszania, wymuszano na muzykach zgodę na zmiany okładek. Roth dał się namówić na pożegnalne koncerty w Japonii, i w ten sposób powstał świetny podwójny koncertowy album Tokyo tapes.
Trzeci okres nazwałbym klasycznym, to albumy od Lovedrive do Love at first sting z nieśmiertelnym Still loving you. To już lżejsze granie, przebojowe, liryczne ballady obok żywiołowych kawałków. Lubię te płyty, a największym sentymentem darzę niezmiennie Blackout.
Okres od Savage Amusement pominę zasłoną milczenia.
U mnie na talerzu Tokyo tapes, to jedna z lepszych koncertówek jakie znam, stawiam ją na równi z takimi tytułami jak Live Uriah Heep, Live after death Iron Maiden czy Alchemy Dire Straits. Polecam.