To nie jest tak, że oni oglądali pierwszy raz ten film. Widzieli go wielokrotnie, ale to doświadczenie zobaczyć go na wielkim ekranie i to w dodatku na wyblakłej nieco kopii sprzed ponad 30 lat to doznanie niezwykłe. Podobało się bardzo. Kino było pełne. A na początku i końcu oklaski.
Trochę śmiechu jak na początku filmu w napisach pojawił się napis, że to "film amerykański" a potem "Elektroniczny morderca"; synowie zwrócili uwagę na czcionkę napisów, która była bardzo niedbała, jakby ze zużytej maszyny do pisania, ale generalnie im się to podobało, dodawało jeszcze bardziej efektu retro filmowi; dźwięk był mono, nie za głośny, jakby zza ekranu, ale bardzo wyraźny; no i cały ten anturaż, to jest parkietowa podłoga, rzeźby syrenek na ścianach, kurtyna na ekranie; zero reklam - od razu film, fotele z lat 60. Brak popkornu, coli, no wspaniale spędzony czas. Analogowa rzeczywistość przez wielkie A. Dziś wszystkie sale kinowe, multipleksów wyglądają tak samo, dawniej każde kino miało swoją charakterystyczną salę.
Dziś po wyjściu z kina, chwilę później zapominam, że w ogóle byłem w kinie, kiedyś film i seans rozpamiętywałem przez długi czas.
Wczoraj wróciłem do przeszłości.
Każdemu polecam taką rozrywkę. Piękna chwila.