Miles Davis Round About Midnight piotrjazz pisze: ↑25 sty 2023, 13:54
że gramy, może i mainstream ale jaki

Aaa Pan @PiotrJazz! .. z wysp zdaje się? Miło, że Pan sam się zgłosił do odpowiedzi. Ostatnia klasówka wypadła zgodnie z oczekiwaniami. Bardzo dobrze, wręcz celująco. Nie było zatem potrzeby wyrywać się przed kolegami. No ale skoro już tak to, proszę posłuchać.
Kompozycja Theloniusa Monka to nie mainstream, bowiem Monku nigdy nie grywał w tym kierunku. Trudno go więc posądzić o komponowanie w obszarze głównego nurtu (dla danego czasu, bo to właśnie mainstreame). Monk od zawsze grał swoje i po swojemu. Oryginalnie i niestandardowo, łamiąc zasady, a zwłaszcza harmonię.
Jak to robił? Odpowiedź jest krótka. Genialnie.
Współcześni Monkowcy dla przykładu Carla Bley czy Steve Lacy (nie żyje już) jako wielcy kontynuatorzy monkowian, też nigdy mainstreamem się nie skalali.
Miles Davis również nigdy nie grał mainstreamu jako kierunku głównego nurtu jazzu. A to dlatego, że on owe kierunki tworzył. Gdy wszyscy już je grali i stawały się one siła rzeczy poniekąd mainstreamowe, on był już gdzie indziej. Tworzył coś nowego. Łamał starą formułę, która dla innych nadal była nowa. Fenomen? Nie. Po prostu Miles!
Prezentowana zaś płyta 1957 roku, to podwaliny właśnie nowego nurtu o nazwie hardbop. W momencie powstania nie był nurtem głównym, a zatem trudno przyczepić mu łatkę „mainstreame”. To inni muzycy dopieszczając ów i zagrywając go do granic wytrzymałości, jak bluesmeni pentatonikę, nadali mu ramy kierunku głównego, znów w określonym czasie, który dotrwał do dziś jako płaszczyzna czy też platforma w obszarze muzyki improwizowanej.
Samą muzykę trudno zdefiniować w odsłonie tej genialnej płyty. Wydaje się prosta, bo jest trudna. Wydaje się łatwa, bo jest skomplikowana.Cały Miles w sosie własnym podbarwiany Monkiem. Czy można lepiej?
Ani to już stricte Monk, ani Miles z Sonnym Rollinsem (szkoda, ale w tym czasie Sony był heroinistą, Miles zaś akurat ocknął się z nałogu z pomocą ojca o ile pamiętam/?; I postanowił coś zarobić na swoim geniuszu, hihi).
Najprościej i najlepiej, a za to nadzwyczaj wymownie te muzykę określa się po prostu jako: Pierwszy Kwintet. ‚Siara’ i wszystko jasne!
I Kwintet. Pierwszy Wielki Kwintet. Pasterze śpiewają, zwierzęta klękają!
Otwarcie licytacji Johna Coltrane na ts i ss, to początek największej bodaj kariery muzyka jazzowego o jakiej do tej pory mało komu się śniło. Ot i tyle recenzji.
To tyle, tym razem.
Wybaczcie Drodzy to wtrącenie, ale chodzi jedynie o to by nie mylić wódki z zakąską, a parkinsona z alzheimerem. Lepiej trochę rozlać niż zapomnieć wypić.
Czego i Wam życzy Wasz motorniczy.
Proszę przyszykować bilety do kontroli.