No tak było z grubsza Józku, jakbyś mi piersiówkę z mocą podał normalnie. A tego mi zaczynało brakować, ale adrenalina strachu się włączyła i cyk podwijam rekaw jak pomysłowy Dobromir z tej kreskówki... no fajek to mi może braknąć ale zegarka Trek nigdy. Zawsze zabieram na takie ekscesy. Zawsze, bo to jedyna pewna zasada co do zaniechania. Gdy się zastanawiasz, a może dziś nie będzie potrzebny to już popełniasz błąd w przedbiegach. Po prostu idę na łatwiznę. Zawsze to zawsze i nie ma zmiłuj się.
Czyli mam! Uf.. chodzi, ma panel słoneczny. Słyszę jak uśmiech kurewskiej satysfakcji rozłamuje zmarznięte usta, eh jeszcze raz się udało. Chyba?
Ustawiam alti i sprawdzam wysokość...zaraz, zaraz, aaaa mamy się, teraz kompas, no OK. Jestem 150 m od Wielkiego Grochowca. Tylko gówno widać, bo zmierzch zimowy i mróz tężeje. To ładnie mnie na kierunku pogięło. Napieram i czuję, że krew znowu buzuje, adrenalina przetrwania. To tylko Jura i aż Jura. Niby nic, a jednak. Jest wpierdol i kolejny raz szacun dla przyrody i tego nieodgadnionego, co może tłamsić i zacisnąć szpony. Banał. Już widzę te wpisy i miny kumpli. Zgubił się koło domu i odmroził

Ano. Latem. Zima to coś zupełnie innego.
Widzę już skały i zaczynam myśleć jak bardzo żonka mnie opier.., a to już coś. Strach ma wielkie oczy, ale to drobiazg przy złym humorze żonki.
O jest i Pancernik to teraz azymut na Słonia skręcam tarczę na proTreku i potem prosto wzdłuż i upragniony asfalt. Na południe synek, na południe sobie myślę i dobrze kombinuję. Ale co to? Zaspy jakieś i sadzonki mać!
cdn..
ps. no nic idę dętkę wymienić w rowerze i chyba narty nasmaruję na wszelki wypadek, bo wiadomo to?