Miles Davis - Kind of Blue
Nie wiem co mam powiedzieć? Jestem dziś po odsłuchu. Tym bardziej, że poznałem wcześniej "Crescent" i "A Love Supreme". No nie wiem? Boję się, że mnie zlinczujecie. Nie dla tego, że miałbym powiedzieć, że to jest złe, bo nie jest. To znakomity album, ale no właśnie „ale”, jak to powiedzieć? Mam dziwne skojarzenia. Dobra, zaryzykuję, a potem możecie mnie zbanować, obedrzeć ze skóry, oskalpować i stwierdzić, że jestem durniem i ignorantem.
Kind Of Blue przy Crescent, a przede wszystkim przy A Love Supreme, to wygląda tak jak miałbym porównać zespół Europe z dajmy na to Slayerem. I to metal i to metal. Nie, złe porównanie, beznadziejne. Inaczej: innymi słowy, gdybym zaprosił do siebie do domu gości: ciocię, babcię, wujka, stryjka i zaproponował im: "może posłuchamy sobie jazziku" i zaproponował im A Love Supreme czy Crescent, to nie wiem co by było? ale przy Kind Of Blue to na pewno sympatycznie wypilibyśmy herbatkę i zjedli ciasto. Taki przyjemny, melodyjny jazz, taki rzekłbym popowy, „jazz for the masses”. Więcej, jakby się komuś spodobał jakiś kawałek, to moglibyśmy go puścić jeszcze raz. W „A Love Supreme” to byłoby niemożliwe, bo tam, choć album też jest podzielony na części, wszystko wydaje się być spójne i tworzy jakby całość niepodobną do podzielenia.
Jeszcze inaczej. Lubię muzykę klasyczną/poważną i mamy tam dajmy na to Straussa i jego piękne i melodyjne walce a także Schuberta czy np. Chopina, które wymagają gigantycznego niekiedy zaangażowania. Dlatego tak zdziwiłem Simona, który był zaskoczony, że A Love Supreme podeszło mi za pierwszym razem, a to nie jest przecież muza dla początkującego fana jazzu, albo inaczej od takich kawałków początkujący fan jazzu nie powinien nigdy zaczynać. Bo doskonale zdaję sobie sprawę, że A Love Supreme za każdym razem odbiera się inaczej, raz podchodzi lepiej raz gorzej, zależnie od nastroju, ale obcując z taką muzyką jesteśmy przekonani, że jest to dzieło, które wprowadza w narkotyczne drżenie i halucynacje. Że to dzieło trudne do opisania. Takich cech nie daje mi na chwilę obecną Kind Of Blue, ja to tak odbieram. Być może błędnie, ze względu na kompletny brak obycia z tym nurtem muzyki, może muszę go jeszcze raz w spokoju przesłuchać, ale tak to widzę. I jeszcze raz, nie krytykuję Kind of Blu. To doskonały album, grany przez wirtuozów, jest tam też przecież prócz Davisa i Chambers, i Bill Evans, czy wreszcie sam Coltrane, w ogóle są same sławy. Ale jest to album inny, spokojniejszy, przystępniejszy, nie taki mroczny jak Supreme czy Crescent. A, że ja mam naturę samotnika i depresanta, to te drugie albumy bardziej mi pasują.
Kind of Blue, tak! To doskonały album, i pewnie go kiedyś kupię. Na pewno kupię! I mocno przeproszę za to wszystko co wyżej napisałem. Za to świętokraństwo jak mawia Ferdek Kiepski.
Zdjęcia dziś zrobione w empiku.
Nie kupiłem.
Dziś przyszedł do mnie Crescent, a jutro przyjdzie Supreme
