Wydanie tajwańskie z 2002 roku. Nie ma porównania z japońskim pod względem poligrafii. Japończycy dali coś ala pergamin, który się rozkłada na sporawą płachtę i strach jest to w ogóle dotykać, żeby nie strzeliło na zagięciach. Pokryli ją też jakąś mocną farbą, bo specyficzny, całkiem przyjemny zapach trzyma do dzisiaj. Same płyty z wersji tajwańskiej wyglądają jak CDR-y i na dodatek jakby zaczynały się utleniać. Gdy uruchamiałem płyty w swoim pierwszym odtwarzaczu CD (jeszcze z lat 90-tych) i wczesnych czytnikach w komputerze, słychać było jakieś trzaski i czkania. Po latach ustały. Nie wiem czy to dzięki lepszym współczesnym laserom, czy może jest to efekt utleniania.
