Dobry obyczaj wymaga, by się przywitać, zanim wejdę na winylowe salony

albo raczej ich próg, ponieważ czuję się niczym uczniak na forum pomimo faktu, że winyl towarzyszy mi od dzieciństwa. Teksty Franka Kimono do dziś mogę wyrecytować nawet „nocą trochę przed północą”, bo płyta kręciła się na talerzu niemal non stop ku utrapieniu rodziców. Później jako nastolatek też winyl był obecny, lecz Unitra Fonica WG700 powędrowała gdzieś w świat, to był początek lat 90tych, więc epoka MTV, kasety i inne pokusy. Potrzebowałem ponad dwóch dekad, aby na nowo zatęsknić za tym brzmieniem, otoczką, magią dzieciństwa. Znajomy podarował używany sprzęt, należało tylko wymienić igłę. Zacząłem kolekcjonować płyty, anonimowo podczytywałem fora, edukując się w tej, jakże fascynującej materii. Dojrzałem w końcu do tego, aby stać się skromną częścią społeczności rozentuzjazmowanych wielbicieli czarnej płyty
PS Właśnie dokonałem małego podsumowania i okazało się, że moja kolekcja wzbogaca się średnio o 1 płytę, co 4 dni (przede wszystkim starsze wydania- moim zdaniem nowe winyle są trochę jak auta z salonu - nie mają tego klimatu i brzmienia, co bryki choćby z lat 70 i 80, czy inne krążowniki szos).
Nie wiem, czy to już dużo, czy nadal muszę sporo nadrabiać w tej kwestii? I w jakim punkcie na skali winyloholizmu się obecnie znajduję?
