Trochę czasu minęło i mogę już trochę opowiedzieć o moich wrażeniach przy dość intensywnym obcowaniu z Shure V15 III.
Mogłem oczywiście zdać szybką relację tuż po montażu i pierwszych odsłuchach, ale uznałem, że lepiej będzie podejść do tego na spokojnie, odsłuchując w wolnych chwilach po kolei ulubione płyty z różnych gatunków i o różnym stanie zachowania, co by nabrać pełniejszy obraz różnic między legendarnym "szczurem", a AT-440MLa.
Pierwsze wrażenie jakie miałem było to, że poziom brzmienia Shure V15 III z igłą o szlifie SAS jest dość zbliżony do brzmienia AT-440 z jej szlifem MicroLine. Mówię tu o jakości/klasie brzmienia, a nie o samym brzmieniu. Po prostu jest to bardzo podobny pułap wkładek.
Największe różnice, które mi się "rzuciły na uszy":
- dźwięk dobiegający się spod igły V15 III ma większą przestrzeń, jakby bardziej precyzyjnie odwzorowuje scenę muzyki
- dźwięk jest zdecydowanie mniej męczący
Trochę bardziej rozwinę co mam na myśli pisząc o "mniej męczącym" dźwięku. Otóż AT-440MLa ma ogółem dość "jasne" brzmienie, trochę faworyzujące górne rejestry pasma (co nie znaczy wcale, że "w dole" jest kiepsko

), ale też niekiedy przy głośniejszym słuchaniu brzmienie było na tyle ostre, że aż nieprzyjemne dla ucha, przez co instynktownie muzykę ściszałem.
Przy Shure V15 III nie objawiło się tego typu zjawiska. Ze zdziwieniem słuchałem znane mi pasaże muzyczne na dość głośnym poziomie bez żadnych uciążliwości. Mało tego, mogłem nawet jeszcze bardziej przygłośnić (nawet słuchając na słuchawkach) i było w porządku.
Nie jest to może oczywiście na dłuższą metę sprawa pozytywna dla moich uszu, że mogę jeszcze głośniej słuchać muzyki z winyla (:D), ale jednak świadczy to o odmiennej jakości trzeciej wersji V15tki.
Teraz trochę o tych mniej oczywistych/bardziej detalicznych kwestiach/mniej rzucających się różnic w brzmieniu.
Kiedyś byłem przekonany, że V15tka w porównaniu z bystrą 440MLa będzie takim trochę "śpioszkiem" z mniej wyraźną górą, ale bardziej wyraźnym dołem, co jest poniekąd cechą wspólną wielu modeli wkładek Shure (albo, jak kto woli, "brzmienie Shure"

). Otóż, jak przyszło co do czego, rzeczywistość okazała się inna, co było dla mnie kolejnym miłym zaskoczeniem.
Dźwięk jest bardzo dynamiczny, "żywy", aczkolwiek mniej analityczny niż AT-440MLa, ale jak się okazuje, jak na moje ucho wpływa to na korzyść Szczura, bo przez to jest też ździebko bardziej naturalny i ma więcej "powietrza" od wkładki AT.
Jeśli chodzi o samo pasmo to wkładka jest dość neutralna, aczkolwiek wyczuwalne jest lekkie podbicie na dole. Ogółem dół i średnica pasma ma tu lepszy atak, więcej "kopa" niż to było w i tak dość mocnej w tym departamencie AT-440MLa.
Dodatkowo mam wrażenie, że całość elementów składających się na scenę muzyczną (wokal, instrumenty, itd.) są u Shure bardziej poukładane i na swoim miejscu, bez wyraźnego wystawania z szeregu któregokolwiek z nich.
Jeśli chodzi o samą muzykę to wkładka świetnie nadaje się do rocka i innych "ciężkich" brzmień, ale o dziwo także jazzu (zarówno wolny jak i szybki) i nawet klasyki bardzo miło się słucha na Szczurze.
Kiedyś myślałem, że 440MLa będzie raczej wiodła prym chociażby przy klasyce, ale w praktyce wychodzi na to, że nie będę aż tak często zmieniał koszyki z wkładkami
Teraz wspomnę jeszcze trochę o samej igle z szlifem SAS (skrót od Super Analogue Stylus) od JICO.
Po otwarciu paczki z małym opakowaniem, oprócz bardzo dobrze zabezpieczonej igły, dostajemy także pomocną kartkę A4 ze zbiorem danych porównujących technikalia różnych rodzajów szlifów (od tych najprostszych poprzez te bardziej zaawansowane, a na SASie kończąc) oraz opis głównych cech wyróżniających jakość tego szlifu oraz opis samej budowy igły (wspornik, zawieszenie, itd.) tak żebyśmy wiedzieli za co tak właściwie wydaliśmy pieniądze
Jest to tak jakby poszerzona wersja informacji dostępnych na stronie JICO dotyczącej SASa:
http://stylus.export-japan.com/sas.php
Chyba zeskanuję tą kartkę i umieszczę ją gdzieś w dziale wkładkowym, może się to komuś przyda
Tak więc zgodnie z wiedzą techniczną szlif SAS jest jeszcze bardziej zaawansowany niż MicroLine/Line Contact od AT. Na szczęście nie jest to tylko marketingowy bzdet na papierze, bo różnicę ewidentnie czuć, aczkolwiek nie jest ona jakaś dramatycznie spora. Igła SAS po prostu wyciąga jeszcze więcej zapisu z rowka płyty, dzięki czemu sygnał jest bogatszy o jeszcze większą ilość detali, ale nie jest to na tyle spora różnica by można było mówić o "rewolucji" i odkrywaniu płyt "na nowo", ale coś w tym jednak jest, bo nie powiem, że przy niektórych nagraniach miałem takie właśnie odczucia, ale po przemyśleniu zjawiska myślę, że ma to poniekąd do czynienia z tym, że była to dość "gęsta" w sensie brzmienia muzyka, a dzięki cesze opisanej wcześniej scena zdała mi się szersza i bardziej poukładana, a więc muzyka ta nabrała tutaj faktycznie nowej jakości.
Przed zakupem igły spotkałem się w sieci wielokrotnie z opiniami, że SAS jest super, ale lepiej nie używać go na zużytych płytach, a raczej na tych w naprawdę świetnym stanie bądź tylko nowych, gdyż te bardziej zużyte potrafią zabrzmieć na SASie gorzej niż przy prostszym szlifie.
Dzisiaj nie mogę się z tymi opiniami zgodzić, ale też jest w tych lamentach ździebko prawdy, ale zaraz to wyjaśnię bazując na własnych doświadczeniach.
Otóż w żadnym wypadku igła nie zabrzmi gorzej niż powinna, ale ze względu na detaliczność szlifu, przy bardziej zużytym/uszkodzonym rowku trzeba przyznać iż igła oprócz większej ilości detali potrafi też dokładniej zinterpretować rzeczone uszkodzenia, przez co niekiedy poza bogatszym dźwiękiem uzyskałem trochę bardziej wyrazisty szum na płytach znanych mi z szumu w tle już na AT. Jeśli chodzi o trzaski, smażenie itp. objawy to wręcz przeciwnie, nie zdarzyło się zwiększenie, jeśli już to redukcja w ilości czy też poziomie natężenia.
Tu przy okazji dodam, że zdarzyły się też okazje, kiedy "mankamentowa" płyta zabrzmiała jakby była w lepszym stanie. Dla przykładu mogę tutaj podać przypadek jednej z niewielu płyt w mojej kolekcji z muzyką klasyczną, przy której, korzystając z AT-440MLa, częstokroć korzystałem z filtra górnoprzepustowego po stronie wzmacniacza ze względu na charakterystyczne syczenie (dość popularne zjawisko na starszych, cicho-nagranych płytach tego typu). Przy V15 III syk nie tyle nie objawił się, ale uległ na tyle zredukowaniu, że nie było to dla mnie na tyle drażliwe bym załączył filtr (nawet przy głośniejszym odsłuchu), dzięki czemu nagranie było bardziej naturalne i pełniejsze w górze pasma (poprzez brak potrzeby filtrowania syczenia).
Tak więc biorąc te wszystkie spostrzeżenia do kupy, przypuszczam że negatywne opinie nt. SASa a propos zaleceń do niestosowania go przy bardziej zużytych płytach mogą wynikać chociażby z problemów natury nie do końca dobrej kalibracji ramienia (łącznie z nietrafnym dobraniem wkładki do ramienia).
A skoro już przy kalibracji jesteśmy to muszę przyznać, że szlif SAS jest baaardzo czuły pod tym kątem (dosłownie i w przenośni

). Już szlif w AT-440MLa wymagał ode mnie precyzji w ustawieniach, ale przy Szczurze z SASem to nawet różnica 0,5mm w wysokości ramienia (ustawienie VTA) jest dość mocno odczuwalna i zauważalna, nie wspominając już o odczuwaniu różnic na poziomie 0,1g różnicy nacisku czy też lekkiej regulacji antyskatingu (overhang ustawiłem prawidłowo za pierwszym rzutem i nie badałem oddziaływania złej pozycji igły, azymut oczywiście jest też w porządku).
SAS po prostu nie toleruje znacznych odstępstw od przewidywanej normy, ale to było akurat do przewidzenia

Na szczęście załatwienie wszystkiego "jak trzeba" nie było dla mnie zbyt trudne ze względu na doświadczenie z AT-440MLa.
Tracking (prowadzenie/siedzenie w rowku) igły jest, zgodnie ze spodziewaniami, pierwszej klasy. Wysokiej jakości borowy wspornik świetnie radzi sobie z przenoszeniem wibracji, a to wszystko przy relatywnie bardzo niskim optymalnym nacisku 1,25g (w porównaniu do 1,4g u AT-440MLa). Nawet przy jeszcze niższym ustawieniu, tj. 1,1 czy 1g (najniższy próg z zalecanego zakresu) igła sprawiła się na tym polu zadowalająco.
AT-440MLa oczywiście także słynie z tego, że jest świetnym "trackerem", ale porównując zdolności jednej i drugiej igły na znanych mi płytach gdzie dobry tracking przy końcu strony jest dość kluczowy i się jasno objawia, SAS jednak potrafił wyjść obronną ręką z ciężkiej sytuacji gdzie AT-440MLa już miała lekki problem. Oczywiście są tu sytuacje dość ekstremalne także nie jest to akurat taki ważny aspekt różnicy.
Tak więc jestem bardzo zadowolony z zakupu i mogę szczerze polecić tą kombinację wkładki i igły jak i obydwa elementy z osobna (SAS dostępny jest także do innych wkładek).
To tyle a propos samych wrażeń z słuchania muzyki za pośrednictwem Shure V15 III z igłą ze szlifem SAS od JICO oraz różnicami w odniesieniu do odsłuchów przy pomocy AT-440MLa. Mam nadzieję, że o niczym ważnym czy też wartym wspomnienia nie zapomniałem

Najwyżej w takim wypadku dodam coś jeszcze później.
Na deser wspomnę jeszcze o swoich "przygodach" z różnymi igłami na pokładzie Shure V15 III. Otóż samą wkładkę Zakupiłem dość dawno, bo ze 3 czy 4 lata temu. Okazyjnie bo za 100 złotych na allegro. Jest to najstarsza wersja Shure V15 III, razem z oryginalną igłą VN-35E (czyli typowy eliptyk). Igła ta już była oczywiście dość zużyta w momencie zakupu (sprzedawca zaproponował mi w pewnym momencie nawet odkupienie ów oryginalnej igły po tym jak wspomniałem mu, że planuję zmianę na nową), ale i tak poczyniłem dzięki niej parę odsłuchów i byłem zadowolony z wrażeń akustycznych, mimo odczuwalnych efektów zużycia igły. Aczkolwiek już wtedy miałem dość świeżą AT-440MLa, tak więc ze względu na samą różnicę w szlifie, nie bawiłem się ze Szczurem za długo i zbyt często, dzięki czemu wkładka AT zawisła praktycznie na stałe na ramieniu mojego głównego gramofonu (Technics SL-1600mk2).
W między czasie kupiłem sobie ot tak na kolejną próbę tani zamiennik eliptyczny od Pfanstiehla (dodam, że były to jeszcze czasy kiedy Wamata itp. nie było jeszcze w kraju, a hurtownia north.pl nie miała go w swojej ówczesnej ofercie, przez co sam zamiennik musiałem sprowadzić z zagranicy, bodajże z Niemiec). Po zamianie igieł i montażu wkładki, dźwięk był OK, ale brzmienie wypadło zdecydowanie gorzej od zużytej i starej, oryginalnej igły, tak więc po krótkim czasie zamiennik Pfanstiehl trafił do swojego pudełka, a Shure V15 III leżakował sobie dalej w połączeniu z oryginalną igłą (nie miałem wtedy na stanie innego gramofonu, na którym mógłbym na stale zawiesić Szczura).
Ciekawostką jest, że po upływie czasu wspornik taniego zamiennika wygiął się w bok (sic!) od samego leżenia w oryginalnym opakowaniu (czyli od nieużywania), chyba pod wpływem samej grawitacji. Była to wada wg mnie nie do naprawienia, a przy sprawdzeniu praktycznym, po ponownym montażu na wkładce, ot z ciekawości, spełniła się prawda, że igła w takim stanie jest już dosłownie do niczego.
Nie wiem czy jest to kwestia wadliwego egzemplarza czy też reguła. Jednych to może śmieszyć, a innych dziwić, pozostawiam ten śmieszny fakt do waszej opinii
Samą uszkodzoną od nieużywania igłę niedawno wyrzuciłem do kosza, tak więc nie mam niestety jak się nią pochwalić pod postacią chociażby zdjęcia (szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej). Na szczęście nie była droga (coś koło 50 złotych w tamtym czasie)
Mam nadzieję, że nie zanudziłem was tą dość długą recenzją/relację/historią (zasiadając do klawiatury nie sądziłem, że aż tyle będę miał na ten temat do powiedzenia

) i że jednak warto było na to poczekać, a zarazem jest to przekaz dość zrozumiały i nieprzesadnie techniczny. Osobiście nie lubię pisać o brzmieniu dźwięku ani nie sądzę bym potrafił to robić dość dobrze, ale postarałem się jak mogłem. Nie znoszę "słodkiego pierdzenia" o dźwięku rodem z artykułów/"kretyniadeł" (opinia własna) rodzimej prasy audio, tak więc mam nadzieję, że udało mi się to w takiej odmiennej i jaśniejszej konwencji zachować
