Buszując w sklepie jednego z moich ulubionych sprzedawców zauważyłem przypadkiem „Biały album” Beatlesów od Mofi:
https://www.discogs.com/The-Beatles-The ... se/2475086
Oznaczony jako „niekompletny” z powodu brakującego insertu wyceniony był na 48€ w stanie VG+.
Takiej gratki przepuścić nie mogłem. Zresztą kolega Radtang narobił mi ostatnio smaka beatlesowymi mofikami więc postanowiłem zgłębić temat. Płyty okazały się być w stanie NM bo ten sprzedawca często zaniża stany i tak też było tym razem.
Porównywałem sobie dziś to wydanie z cyfrowym remasterem 2009 będącym częścią boxu:
https://www.discogs.com/The-Beatles-The ... se/4030692
oraz z wersją 2018 na 50-cio lecie boxem Esher Demos zremiksowany i remasterowany half-speed przez Gilesa Martina:
https://www.discogs.com/The-Beatles-The ... e/12775821
Moim zdaniem, gdyby nie porównywać, to wszystkie te wydania brzmią dobrze.
No właśnie – gdyby nie porównywać.
Biały album to nie jest łatwa płyta do wyprodukowania. Chłopaki nagrywali co popadło i jak popadło, mieli tysiące pomysłów, zagrywek , wersji…ciężko to było ogarnąć.
Od razu odpadł cyfrowy remaster z 2008. Jest za gęsty, za bardzo podbito dynamikę, dźwięk bywa męczący dla uszu jeśli ma się porównanie np. z 50th.
MFSL gra bardzo jasno, „chudo” w porównaniu do pozostałych dwu, ale z większym powietrzem i naturalnością.
Wersja Gilesa Martina jest bardziej soczysta, podbudowana basem (może McCartney siedział mu na plecach i marudził że go nie słychać), bardziej współcześnie poukładane są instrumenty na scenie (bez spowodowanego ograniczeniami „gitara w prawym i perkusja w prawym”), gra jakby Beatlesi byli zespołem współczesnym, a nie z lat 60. Sezam z taśmami był dla Martina szeroko otwarty, miał dostęp do wszystkich ‘take’ i mógł wybierać do woli.
Spokojne utwory z gitarą akustyczną np. Blackbird wolę w wersji Mofi. Są bardzo czyste, intymne, prawdziwe. Ale jak wjeżdżają elektryki to większy wykop jest na 50th. Wydaje mi się także że wokale są miejscami ładniej podane na 50th i nie giną w ostrych kawałkach.
Podsumowując to chyba każdy zrobił to co do niego należało: Mofi jest blisko „original” a 50th jest udanym przeniesieniem muzyki z lat 60 na dzisiejsze standardy realizacyjne.
Obie te płyty mi „leżą”. Wersji z 2009 (chwalonej przecież) raczej już nie odpalę bo odstaje.