Nie zgodzę się. Zdecydowanie.
Tu rzecz niezwyczajna, bo wybitna. Z ponadczasową gitarą. Mam to nagranie w bodaj ponad 15 różnych wersjach koncertowych. Każda jest godna uwagi i zagrana w sposób przykuwający uwagę.
Tu oryginał studyjny.
W praktyce wszystkie wykonania The Wall Watersa od czasu koncertu berlińskiego to zawsze show na miarę wyobraźni i wart każdej sekundy słuchania.
Kwestia gustu, rzecz jasna. Dla mnie Final Cut to najlepsza płyta PF, a wydana jednak chronologicznie po The Wall.
Natomiast The Wall w oryginalnym wykonaniu PF to płyta, której słucham najrzadziej i jedna z tych, których nie zabrałbym na bezludną wyspę. Co nie przeszkadza i temu, że jest znakomita. Tyle, że mnie już dzisiaj nudzi.